SZTUKMISTRZ ZINGALI

SZTUKMISTRZ ZINGALI
 Sala tradycji (czytaj: hall of fame) firmy Zingali Acoustics Audiofilska prawda numer dwadzieścia pięć mówi - jeśli chcesz mieć dobry sprzęt, zobacz jak wielka jest fabryka, w której jest on produkowany. Im większa, tym lepszy. Po wizycie w zakładzie Zingali Acoustics, gdzie powstają nietypowe kolumny tubowe, możemy śmiało powiedzieć, że odkryta przez nas wiele lat temu zasada zgadza się co do przecinka!

Skłamalibyśmy mówiąc, że w zakładzie pana Giuseppe Zingali dałoby się montować rosyjskie rakiety nośne. Albo Airbusy A380. Jednak 12 tysięcy metrów kwadratowych to trochę za mało. Ale w sam raz, żeby składać awionetki tudzież niewielkie śmigłowce. Bo do produkcji kolumn głośnikowych to powierzchnia aż nadto wystarczająco. Największe powstające tu modele mają wysokość i wagę budek telefonicznych. Lecz fabryka jest przygotowana, żeby robić rzeczy dużo większe, na miarę – powiedzmy – Władymyra Kliczko albo Nikołaja Wałujewa. Zresztą, obaj kochają klasykę i to nie wskutek mikrourazów. Klasyka źle wychodzi na byle czym.To musi być duża rzecz. Zwłaszcza jak pojawia się chętka na Brucknera albo Szostakowicza.

Pan Giuseppe wszystko robi na miejscu i ani myśli przenosić się na Daleki Wschód
Fabryka pana Giuseppe mieści się w historycznej miejscowości Aprilia, nieopodal Rzymu. Wyjaśniamy od razu – słynne motocykle o tej samej nazwie pochodzą z miejscowości Noale na północy Włoch, skąd niedaleko do Wenecji. Jeżeli jednak z powodu tej zbieżności geograficzno-przemysłowej część splendoru spływa na wyroby Zingali, nie trzeba tym się szczególnie frasować, gdyż obydwie marki reprezentują Italię w sposób – jak sądzimy – wyjątkowo satysfakcjonujący. Aprilia to industrialny sektor aglomeracji rzymskiej, trudno więc tu na pierwszy rzut szukać poetyckich uniesień inspirowanych Wiecznym Miastem. Wprawdzie nawet w środku stycznia przezierają w okolicy pyszności Południa – tu strzelista zieleń cyprysu, tam wiekowa willa w otoczeniu palm, wnet błysk słońca, hen spośród morskiej mgły wzgórze rozparte na horyzoncie – to jednak umysł zrazu przylega do faktur zgoła innych. Świst świdra. Syk kompresów. Zgrzyt suwnicy. Szczęk szczypiec. Łomot młotów. Huk motoru. Metal, metal, metal, metal.

Kolumny Zingali z przetwornikami JBL zbudowane dla celów komparatystycznych
Ten turpistyczny ślad w drodze do audiofilskiej świątyni pana Giuseppe wcale nie jest śladem donikąd. Jednym z głównym reprezentatów futuryzymu oraz pionierem noise’u – popularnego dzisiaj gatunku muzycznego – jest Luigi Russolo (1885-1947). Dżentelmen ów słynie nie tylko klasycznym już traktatem „The Art of Noises” (L’Arte dei rumori), lecz także maszynerią znaną jako intonarumori. To generatory różnego rodzaju szumów. Noise’u. Nie-muzyki. Ich włoskie określenia bynajmniej nie zapowiadają radykalizmu. Crepidatore. Gracidatore. Ululatore. Stroppicciatore. Scoppiatore. Sibilatore. Gorgogliatore. Tak mogłyby nazywać się lody. Lecz to przecież… Pękacz. Rechotacz. Wyjec. Pocieracz. Wysadzacz. Gwizdacz. Bulgotacz. Urządzenia wytwarzające dźwięki koszmarnie przeraźliwe. Urządzenia zbudowane z…tub. A tuby to specjalność pana Giuseppe. Na szczęście to chyba wszystko, co łączy go z Luigi Russolo. Chociaż… Ojciec futuryzmu pochodzi z okręgu Veneto, gdzie narodziły się motocykle… Aprilia.

Prototypy kolumn, które zostaną zaprezentowane w Monachium w maju br. Wiemy jak wyglądają, ale nie wolno nam ich pokazać. To secret!
Pan Zingali w biznesie głośnikowym siedzi od 1986 roku. Zaczyna od współpracy z amerykańskim potentatem JBL, wykorzystując przetworniki i przerabiając produkowane przez niego kolumny na rynek profesjonalny. Szybko jednak znajduje własną ścieżkę – pojawiają się więc nowi kooperanci i dostawcy, będący w stanie sprostować jego pomysłom i wdrożyć do realizacji efekty własnych badań. W latach 90. ubiegłego wieku, mając za sobą sukcesy na rynku profesjonalnym, pan Giuseppe zajmuje się już użytkowym hi-fi, nie porzucając jednak swej pierwotnej dziedziny. Sentyment do przyjaciół zza Oceanu trwa jednak do dziś – w kącie fabryki olbrzymie monitory JBL z tabliczką Zingali Acoustic, w innym miejscu flagowe kolumny pana Giuseppe z wmontowanymi dla celów porównawczych przetwornikami z Ameryki, wspólna skłonność do wielkich papierowych membran oraz tub. Tub, które tutaj są produkowane z kalifornijskiego tulipanowca. Pan Giuseppe od wielu lat ma własny styl, mocną pozycję i wiernych słuchaczy, wśród wielu jest i Francis Ford Coppola, który w swojej włoskiej rezydencji posiada sprzęt z sygnaturkami Zingali, a mimo to nie wyrzeka się swojej przeszłości. Miłe.

Dobre rozwiązania należy czcić!
Przełomem w historii firmy Zingali jest przedstawiony w 1995 roku patent, który nazywa się Omniray. Kolumny tubowe, których pan Giuseppe jest najgorętszym orędownikiem, mają zdecydowanie więcej zalet niż wad, jednak i te nieliczne są dla sporej grupy audiofilów dość drażniące. Po pierwsze – to konstrukcje wyjątkowo niezgrabne, monstrualne i dziwaczne. Po drugie – w brzmieniu bywają lekko nosowe i megafonowe. Po trzecie – nie zawsze są spójne w całym paśmie akustycznym. Omniray to zastrzeżona technologia, która właściwie rozwiązuje te wszystkie problemy. Tuby według tego patentu są tubami – by tak rzec – wsobnymi, więc nie dekonstruują linii kolumn, sprzężone z nimi przetworniki są przetwornikami  średniowysokotonowymi, dzięki czemu łatwiej o spójność przekazu, a w brzmieniu nie ma cienia sztuczności. Dźwięk z takich tub rozchodzi się w pełnym promieniu i  do 140 stopni w wertykalu. Przy wysokich poziomach głośności zniekształcenia praktycznie nie występują, co pozwala bez zmęczenia słuchać nawet… noise’u z intonarumori. Na marginesie – belgijska wytwórnia Sub Rosa wydała właśnie na dwóch winylach muzykę graną na tubowych instrumentach wymyślonych przez Luigi Russolo. Następnym razem będziemy mieli ten album pod ręką.

Tuby potrafią przerażać
Wszystkie walory kolumn Zingali wykorzystujących technologię Omniray można sprawdzić w urządzonym z gustem fabrycznym showroomie, którego charakterystyka akustyczna dorównuje najlepszym profesjonalnym studiom. Podczas wizyty mamy okazję posłuchać kosztujących 242 tys. złotych kolumn Client Evo 3.18 (najdroższy model Client Name Evo 2.1 kosztuje 325 tys. złotych) – to mierzące 1,65 m i ważące 120 kg 1000-watowe kolubryny z 18-calowym masażerem produkowanym przez firmę B&C, która jest stałym dostawcą przetworników produkowanych według specyfikacji Zingali (fakt ten wydaje się jedną z tajemnic sukcesu brzmienia tych niezwykłych włoskich kolumn), 12-calowym mid-basem i 1-calowym kompresorem średniowysokotonowym umieszczonym pośrodku w firmowej tubie. Udając się do pomieszczenia odsłuchowego, jesteśmy bardzo ciekawi, czy włoska bateria pokona nasze blasé. Owszem. W 10 sekund. Może mniej.

Pomieszczenie bojowe Zingali Acoustics. Na pierwszym planie – kolumny Client Evo 3.18
Nie piszemy, że te kolumny grają dynamicznie, bo to bez sensu. One piorunują. W jednej nanosekundzie uwalniają tyle energii, ile potrzeba, by wywrócić do góry stępką lotniskowiec o napędzie atomowym. Proszę się jednak nie łudzić, że taką moc da się wycisnąć z normalnego domowego gniazdka. Jeżeli profesjonalnie przygotowana instalacja w fabryce pana Giuseppe czasami nie wytrzymuje i włączają się bezpieczniki, to w normalnym domu koncert Rammsteina z płyty doprowadzi do blackoutu w całej dzielnicy. Ekscytujące i lekko przerażające. Strach, do czego mogą posłużyć te kolumny w rękach ludzi nieodpowiedzialnych i niedoświadczonych. Reagują one momentalnie na największe skoki dynamiki i nawet Robert Kubica, przyzwyczajony przecież do dość gwałtownych zmian energetycznych typu zderzenie z betonową ścianą, mógłby się zdziwić. Jeśli realizator płyty wymyślił, że bas ma atakować z siłą tryliona żelaznych sztab pędzących z szybkością światła, zabawki pana Giuseppe są najlepszym sposobem do urzeczywistnienia takiego pomysłu.

Prapoczątki Zingali to współpraca z JBL
Myli się jednak kto sądzi, że ich głównym przeznaczeniem jest demolka. Nie! Choć Evo są przystosowane do operowania gigantycznymi zasobami energetycznymi i potrafią je przemieszczać w czasoprzestrzeni z niesłychaną precyzją, to przecież nie zostały stworzone dla sztuczek z rzucaniem kwintalowymi kowadłami. Pan Zingali jest człowiekiem wysokiej kultury i wie doskonale, iż wysokoenergetyczny, gęsty, zwarty, twardy oraz w pełni kontrolowany bas i sub-bas są przecież tylko substratami reakcji muzycznych. Jan Sebastian Bach będąc budowniczym organów też zalecał instalowanie 32-stopowego Untersatzu w celu uzyskanie „eine viel bessere Gravitat”, a nikt przecież nie podejrzewa go dzisiaj o tendencyjność, jednostronność i że nie potrafi wykorzystywać innych głosów niż niskie. I tak też z panem Giuseppe. Jego instrumenty potrafią imponować basem, ale i zadziwiać nadzwyczajną sprawnością również w innych rejestrach, artykułując po mistrzowsku płytowe kody zapisane na różnych poziomach czytelności. Najwyższe nuty są doskonale świetliste, dźwięczne, formantowe i nośne,  a średnica pełna, stopliwa i żywa. Każda zmiana intonacyjna, wszystkie akcenty, modulacje i frazy znajdują właściwy wyraz dzięki dokładnej emisji we wszystkich partiach utrwalonego materiału. Model 3.18 buduje detaliczną holografię i utrzymuje jej porządek podczas każdego widowiska, niezależnie od tego, czy jest to cock-rockowy koncert na stadionie, kameralny wieczór w Wigmore Hall, czy recital w Theatre du Chatelet.

Nie znacie Barbary? Błąd!
Nieprzypadkowo wspominamy to miejsce. Mistrz ceremonii Yair Wahal, obecny szef marketingu Zingali, a w przeszłości m.in. właściciel salonu audio oraz realizator dźwiękowy, w pewnym momencie włączył płytę, która chyba zawsze będzie nam się już kojarzyła z Aprilią. To wydany w 1992 krążek Philipsa pt. „Ma plus belle histoire d’amour… C’est vous” Barbary, legendarnej francuskiej piosenkarki, z nagraniami jej występu w Chatelet w 1987 r. Artystce daleko do formy z najlepszych lat kariery, nie zawsze śpiewa czysto, a jej głos się załamuje, lecz pasja, zaangażowanie i entuzjazm widzów i słuchaczy niosą ją ku takim wymiarom emocji, które zapamiętuje się – bez przesady – do końca życia. Jeśli ktoś jeszcze nie miał okazji z panią Monique Andrée Serf, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko Barbary, zalecamy niezwłoczne korepetycje. Nad Sekwaną jest ikoną, symbolem i pomnikiem francuskiej piosenki. Nouvelle chanson to właśnie ona. Symptomatyczne, że Zingali stał się jej medium. 

Specjalność włoskiej kuchni – tuby w amerykańskiego tulipanowca i olbrzymie przetworniki B&C
Często bywa, że kolumny z potężnymi basowymi przetwornikami tracą szlachetność przekazu na rzecz gburowatej estradowej spontaniczności, w której gubią się jednakowoż szczegóły, niuanse i plany. Nie tym razem. Tutaj mamy do czynienia z koncertową dynamiką oraz niemal sterylną klarownością typową dla audiofilskiego grania. Najciekawsze jest to, że tak zachwycająca prezentacja odbywa się z użyciem systemu, który dzisiaj trudno uznać już za hi-end klasy nec plus ultra – odtwarzacz Sony SCD-777ES, firmowy przedwzmacniacz, końcówka Pass Aleph 4, przewody van den Hul. A jednak brzmienie tego setupu to jedna z najlepszych rzeczy, jaką zdarzyło nam się słyszeć w ostatnich latach. Jeszcze lepiej jest po zmianie źródła na gramofon – pokazuje ona jak wiele rezerwy kryją kolumny pana Giuseppe. Natychmiast i zdecydowanie poprawia się rozdzielczość, rośnie kontrast, barwy stają się czystsze i bardziej nasycone. Wydawaje się, że bardziej już nie można, a jednak jakby ktoś włączył wycieraczkę. Albo podał szkła kontaktowe.

Pan Zingali szykuje prezentację maleństw za 10 tys. euro. Nie wypływajcie w morze, jeżeli nie macie na pokładzie jachtu pary tych kolumn
W tym momencie moglibyśmy napisać, że mimo pewnej nonszalancji w doborze elektroniki pan Zingali oraz jego kolumny Client Evo 3.18 i tak zdobywają mistrzostwo świata. Nie napiszemy. Mistrzostwo świata albowiem zdobywają kolumny, które być może nigdy nie ujrzą światła dziennego. Stoją w kantorku na terenie fabryki. Na szlaku między cyfrowymi obrabiarki po 1 mln euro i komorami lakierniczymi, gdzie można sobie pomalować sprzęt na dowolny kolor. Potężne metalowe horny z ponaddwudziestocalowymi drajwerami oraz z wymyślonym w 1954 roku przez Williama L. Hartsfielda układem, który zbudowany jest z „gwizdacza” umieszczonego w tubie zakończonej radiatorem poprawiającym kierunkowość emisji i redukującym zakłócenie. Pan Giuseppe szykuje je dla zamożnego Japończyka, który odłożył na ten cel 200 tys. euro. Kolumny nie są jeszcze skończone. Ale po kilku minutach odsłuchu rzucając na szalę swoją powagę mówimy, że to najlepsze kolumny świata. Z dyndającymi z tyłu zwrotnicami, podłączone przemysłowym kablem do starego odtwarzacza Denona i wciśnięte do kanciapy przypominającej bardziej dozorcówkę niż superlaboratorium. Gdybyśmy tego nie widzieli, pozostalibyśmy cynikami. Jesteśmy jednak już cynikami wierzącymi. W cuda. Wiemy, że można je robić bez srebrnych kabli, kosztownych odtwarzaczy, ceramicznych prowadnic, platynowanych terminali i diamentowych kopułek. Potrzebna jest tylko ręka mistrza.

Jeszcze jedna tajna broń z Aprilii. Supermonitory w układzie z równoległymi wooferami. Japończycy kochają takie rzeczy i stracą dla nich rozum
Ale to nie jedyny cud, który ma miejsce na terenie tej fabryki podczas naszej wizytacji. W kinie zmajstrowanym przez pana Zingali objawia nam się otóż poprzez płytę „This Is It” Michael Jackson. Strzeżcie się ludzi, którzy mówią, że Michael nie żyje. To szatani. Żyje. Przysięgamy. Grał dla nas w Aprilii. W styczniu 2014 roku. Na terenie zakładu pana Giuseppe Zingali.

Wszelkie skojarzenia z Ferrari w pełni dozwolone. Sprzęt Zingali często gości podczas różnych imprez tej marki
PS Wizyta w fabryce Zingali Acoustics była możliwa dzięki panu Bartłomiejowi Nowakowi, właścicielowi firmy GFmod Audio Research, która w Polsce reprezentuje włoską markę. Bardzo uprzejmie dziękujemy

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj