KOPERTFIELDS

KOPERTFIELDS
Serce krwawi, dusza łka, rozum się buntuje, a gardło wrzeszczy - dlaczego dzisiaj nie robi się już dobrych okładek płytowych?!

Wprawdzie jesteśmy cyfrowymi tubylcami, ale bardzo chętnie i bez oporów oddajemy dziesięcinę na rzecz kościoła św. Tuby i bł. Winyla. Digitalizacja dała nam dostęp do całej muzyki świata, pozbawiła jednak przyjemności obcowania ze sztuką, która nierozerwalnie była związana ze złotym okresem płyt analogowych. Sztuką okładek.

Albumy coraz częściej wychodzą wyłącznie w postaci zero-jedynkowej, a jeśli nawet jeszcze z jakimś coverem, to ma on wszelkie cechy amatorskiej dewiacji. Ot, jakaś prosta graficzka albo tani widoczek z darmowego serwisu zdjęciowego. To tak jakby ktoś kazał nam pić kawę bez cukru albo dolewał do niej mleka. Nosi to wszelkie znamiona barbarzyństwa. Starnanie wydana płyta jest doświadczeniem totalnym, dzisiaj mamy z reguły wersję po amputacji i lobotomii. To jak, jakby usłyszeć na randce z Helene Grimaud, że może zaoferować tylko zniżkę na OC.

Dlatego każdy raz na jakiś czas powinien sobie stworzyć okazję do pełnej orgii i kupić stary winyl z okładką, która nie była robiona przez komputer, tylko ręcznie w pracowni artysty. Daj Boże, żeby taka okładka kryła dodatkowo wartościowe nagrania. Takie jak te, które Berlińczycy wydali w latach 1951-1953 w wytwórni Philips. Nie dość, iż pięknie opakowane, to jeszcze zjawiskowo monofoniczne. Nagrania te zostały zresztą republikowane w 2007 roku w 4-płytowym boksie „Berliner Philharmoniker Rediscovered – Die wiederentdeckten Philips-Aufnahmen 1951-1953”

Kategorie: NOWOŚCI, VINYL

Skomentuj