MAYBE VINYL BABY vol. 30

MAYBE VINYL BABY vol. 30
Jak tak dalej pójdzie, niedługo sami będziemy słuchać czarnych płyt na naszej kosztownej aparaturze. Wszystko przez utrwalającą się opinię, że audiofil to skończony osioł i nadęty piernik Nie od dzisiaj wiadomo, że audiofile najgorzej są traktowani przez informatyków, którzy podejrzewają nas o głębokie upośledzenie umysłowe, objawiające się patologiczną rozrzutnością oraz całkowitą abnegacją faktów postępu i rozwoju. Odpłacamy im pięknym za nadobne, udowadniając, iż ludzie słuchający U2, Stinga i Foo Fighters powinni być pozbawiani praw wyborczych i zamykani na długie lata w ośrodkach resocjalizacyjnych. Audiofile w swojej masie uważają się za przedstawicieli lepszej rasy, więc nie mają żadnego problemu, by poniewierać inżynierkami z serwerowni, otumanionych przez Bono i bredzących o USB, HDMI, kartach dźwiękowych i bezprzewodowym przesyłaniu muzyki.

Ten sympatyczny konflikt trwałby pewnie jeszcze całymi latami, gdyby nie cyfrowa rewolucja, która przedostała się również na teren audio z całym pakietem rozwiązań, o których mądrale z serwerowni wspominali już wieki temu. Nagle okazuje się, że USB i HDMI to rzecz niezbędna w każdym wzmacniaczu i każdym odtwarzaczu, a bezprzewodowe podłączenie do sieci preampa wydaje się bardziej naturalne niż podłączenie kondycjonera. Niektórzy producenci hi-endowego sprzętu tak bardzo spieszą się z wprowadzaniem „komputerowych” patentów, iż zupełnie nie przejmują się śmiesznością, na którą przy okazji się narażają. Przykład pierwszy z brzegu – Audio Aero za 480 euro proponuje przystawkę USB, która umożliwia podłączenie do odtwarzaczy tej marki… laptopów i serwerów muzycznych. A gdzie w tym audiofilski puryzm, elegancja, smak, wyrafinowanie i rozsądek? Przecież to sztuczka z gruntu chamska!

Brak rozsądku to zresztą rzecz dość charakterystyczna dla audiofilskiej branży. Jesteśmy właśnie świeżo po lekturze recenzji monobloków darTZeela NHB-458, która ukazała się w najnowszym, 77. numerze HiFi+. Niejaki Alan Sircom był łaskaw nazwać szwajcarski wyrób odpowiednikiem Lamborghini Countach oraz porównać jego walory soniczne do walorów Bruce’a Lee. Poza tym – szczeniackie zachwyty i infantylny żal, że takie to-to drogie. Rozumiemy poetykę takiego stylu, zastanawiamy się jednak, jak często nasi bracia informatycy czytają w swojej prasie fachowej podobnie puste, płaskie i ogólnikowe recenzje nowości komputerowych. Zwłaszcza takich, które kosztują 130 tys. funtów. Bo tyle NHB-485 kosztuje.

Od dzisiaj będziemy chyba udawać, że nie rozumiemy słowa „audiofil”…


130 tys. funtów za parę monobloków upakowanych w peceta. Bracia informatycy znowu będą kreślić kółka na swoich czołach

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj