MAYBE VINYL BABY vol. 46

MAYBE VINYL BABY vol. 46
Audiofile lubią sobie posłuchać. Wielką zagadką pozostaje jednak, dlaczego nie lubią sobie przy okazji popatrzeć Gdyby ktoś zasugerował nam, że podczas recitalu Helene Grimaud, Anny Prohaski lub Eliny Garancy powinniśmy siedzieć z zamkniętymi oczami, bo to - zgodnie z jednym z audiofilskich mitów - zwiększy nasze doznania muzyczne, natychmiast wepchnęlibyśmy go pod najbliższy autobus - fanatyków trzeba karać surowo i zgodnie z praktyką. Pozwolisz im na jedną herezję, zaraz zaczną wygłaszać następne. Dzisiaj mówią o "ślepych" koncertach, jutro będą dowodzić, iż siatkarki plażowe nie powinny występować w znikomych strojach kąpielowych, bo to psuje odbiór widowiska.

Takie myślenie już dawno wykończyło np. kobiecą piłkę nożną – jaki sens ma ten sport bez tradycyjnej wymiany koszulek? Żadnego! A kibic pozbawiony pełni wrażeń zostaje po pewnym czasie emocjonalnym kaleką. Jego zmysły cierpią z powodu niezaspokojenia, rosną frustracje, rodzi się napięcie. Wszyscy wiemy, jak to się kończy – burdy z policją, ustawki, mecze przy pustych trybunach i zakazy stadionowe. Psychiczna dewastacja na całej linii!

Pozwolimy sobie teraz na konstatację, iż emocjonalny łagier, w którym żyją ograniczeni w swoich doznaniach sympatycy kobiecej piłki nożnej, pływania synchronicznego (kostiumy jednoczęściowe!) lub damskiego boksu (topy!), zaczyna straszyć także w audiofilskim grajdołku. Niedawno, ulegając pasji poznawczej, a częściowo także modzie, zmajstrowaliśmy sobie serwer muzyczny. Ot, nic wielkiego – laptop ze stosownym oprogramowaniem, USB DAC i multimedialny dysk zewnętrzny 1 TB. Ponieważ efekty działania takiego systemu okazały się całkiem zadowalające, rozpoczęliśmy przenoszenie na dysk całkiem sporej fonoteki. Po kilkudziesięciu płytach trafił nas jasny szlag!

Popatrzyliśmy na czarne pudełko, do którego przenieśliśmy ułamek naszych zbiorów, i próbowaliśmy wzbudzić w sobie przynajmniej część frajdy, jaką mieliśmy, zdobywając albumy, zrywając z nich folie, czytając uczone eseje zawarte często w książeczkach… Na próżno. Ulotniła się część prawdy o naszych muzycznych fascynacjach, zniknęły wzruszenia, wyblakły wspomnienia. Czarne pudełko okazało się czarną dziurą, a myśmy poczuli się pozbawieni co najmniej połowy zmysłów.

I pomyśleliśmy sobie, że różnica między audiofilem cyfrowym i analogowym jest taka, jak między nieszczęśnikiem karmionym w szpitalu dożylnie, a szczęściarzem, który może jadać w restauracjach oznaczonych trzema gwiazdkami Michelina. Dlatego lubimy gapić się na wielką ścianę zastawioną albumami, a nie na czarne pudełko. Dlatego nie będziemy zamykać oczu na widok Heleny Grimaud i nie zaakceptujemy kobiecego futbolu. A pierwsza osoba, która zaproponuje nam słuchanie płyt w goglach z zaczernionymi szkłami, zostanie podłączona do kroplówki z kwasem solnym.

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj