NAMELESS BLACK REFERENCE – RECENZJA

NAMELESS BLACK REFERENCE – RECENZJA
Polski interkonekt reprezentujący niższą klasę średnią. Dobry do półwyczynowych systemów odtwarzających prostą muzykę

Należymy do zaprzysięgłych wyznawców Wielkiego Zderzacza Hadronów. Fascynacja tym urządzeniem trwa od wielu lat i rozpoczęła się zanim jeszcze Dan Brown wymyślił swój naiwniutki „Kod da Vinci”. Jesteśmy przekonani, że teleportacja i podróże w czasie staną się możliwe dzięki pracy zatrudnionych w CERN naukowców, a jeśli któregoś dnia puścimy się w nadświetlną, to bynajmniej nie z powodu burbona Jack Daniels Sinatra Select, tylko dlatego, iż któryś z fizyków od WZH wykombinował jak odtworzyć nasz profil atomowy  w najbardziej zapuszczonej dziurze w kosmosie. Mamy podejrzenie, iż geniusze z CERN dzięki Zderzaczowi panują już nad materią tak bardzo, że bez problemu mogą zamienić zsiadłe mleko w 40-letniego single malta, a nie mówią o tym głośno, by nie robić paniki w sklepach.

Proszę więc zrozumieć, że ktoś, który próbuje nas zażyć jakąś historyjką o inżynierze lotnictwa zaciągniętym do projektowania audiofilskich stolików albo matematyku, który genialnie wcielił w konstrukcję wtyczki zasadę złotego podziału, nie robi na nas żadnego wrażenia. Wychowaliśmy się w cieniu Wielkiego Zderzacza Hadronów i oczekujemy legend trochę bardziej skomplikowanych. Musimy więc szczerze powiedzieć, że informacja producenta przewodu Nameless Black Reference o zastosowaniu w jego produkcji technologii bazującej na geometrii fraktalnej i nazwanej NFG – Nameless Fractal Geometry – obeszła nas bardzo daleko. Gdyby tam była wzmianka o cząsteczkach supersymetrycznych, sprawa wyglądałaby trochę ciekawiej, ale tak… Przy okazji – jak internet długi i szeroki, nie znaleźliśmy w nim cienia poważnej wzmianki o NFG. Czyżbyśmy mieli do czynienia z technologią tak tajną/ezoteryczną, że nikt się nie odważył?

To powiedziawszy, możemy przejść do wrażeń artystycznych. Interkonekty zostały nam dostarczone bez etui i bez firmowego opakowania. Tak robią tylko najwięksi twardziele w branży. Osłona kabli to gruba i dość surowa skóra, która w przekroju daje mniej więcej kształt łzy. Terminale są obciągnięte folią termokurczliwą, co daje niestety efekt lekkiej prowizorki. Kable są kierunkowe – czerwona kropka oznacza stronę źródła. Black Reference są dość trudne do zainstalowania – nie grzeszą elastycznością i trudno się nimi manewruje z powodu ich szerokości. To nie są przewody cienkie jak nić dentystyczna, tylko grube na dwa palce baty. Z tego względu oraz z uwagi na wykończenie, kable zaliczylibyśmy raczej do kategorii „lifestyle” niż „minimal-techno”. Spodobają się na pewno tym, którzy lubią siedzieć i oglądać swój system od tyłu.

Zalecany przez producenta czas wygrzewania kabli wynosi 50 godzin i tyle – z zegarkiem w ręku – pozwoliliśmy im dochodzić. Następnie zaczęliśmy się im przysłuchiwać. Na co dzień korzystamy z wynalazków Crystal Cable, które są – w naszej opinii – pozbawione wad i doskonale służą jako miarka do oceny konkurencji. W porównaniu z nimi natychmiast wychodzą dwie rzeczy, które wydają się charakteryzować przewody NBF – przewaga basu nad innymi pasmami oraz lekko metaliczny chłód. Basowa podstawa przy tym nie jest szczególnie mocna, rozległa czy głęboko ufundowana – jej ekspozycja wynika po prostu ze zubożenia wyższych partii. Trudno też mówić o nadzwyczajnej dynamice w tym paśmie – to prawie zawsze cios otwartą dłonią, a nie uderzenie skarpetką wypełnioną pięciozłotówkami. Reszta pasma jest odwzorowywana poprawnie, czuć jednak wyraźnie harmoniczne skąpstwo i kolorystyczną sztywność, co szczególnie daje się we znaki, gdy do Mahlera biorą się Bostończycy, zaś Brucknerem zajmuje się Guenther Wand, a Bachem Akademie fur Alte Musik. To jest repertuar, który wymaga perfekcji, w przeciwnym wypadku staje się bolesną falsyfikacją. W prostych rodzajach muzyki strój NBR nie będzie dokuczał, jednak gdy mowa o skomplikowanych fakturach, złożonych planach, wymyślnej sonorystyce i fantazyjnych barwach, od razu trzeba zastrzec jego znaczne ograniczenia. Dużą zaletą jest jednak zdolność do budowania przez Nameless całkiem ciekawych i dość realistycznych przestrzeni, nie jest to jednak jakimś specjalnym wyróżnikiem tych przewodów za 670 zł (1 m).

Na koniec sakramentalne pytanie: czy polecilibyśmy te kable naszemu najlepszemu przyjacielowi? W tym przedziale cenowym konkurencja jest mordercza i na rynku istnieje wiele propozycji o znamionach rzeczywistej uniwersalności. Na pewno nie musielibyśmy się tłumaczyć z rekomendacji, gdyby NBF były używane w półwyczynowych systemach do odtwarzania popularnej muzyki. Do programów bardziej wymagających i składających się z jazzu czy klasyki, zaproponowalibyśmy jednak coś innego. Albowiem, jak wiele innych interkonektów z tego przedziału cenowego, mają one w takiej perspektywie cechy półśrodka. Mówiąc inaczej – życie jest za krótkie, żeby przeprawiać się na drugi brzeg za pomocą chwiejnych łódek.

Skomentuj