ORFEUSZ W ZACHĘCIE

ORFEUSZ W ZACHĘCIE
W warszawskiej Zachęcie odbyła się premiera Orfeusza - najlepszego systemu słuchawkowego na świecie stworzonego w firmie Sennheiser

Prawdopodobnie inżynierowie Sennheisera są jedynymi ludźmi na świecie, którym udało się stworzyć w pełni działająca maszynę teleportacyjną. Przenosi ona nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni. Niewiarygodne? Mamy relację co najmniej kilku osób, które szczegółowo opisały nam swoje doświadczenia z Orfeuszem. Złożone pod przysięgą, potwierdzone notarialnie i podpisane przez lekarza. Ich raporty są zdumiewające zgodne, co dobitnie świadczy o tym, że mamy do czynienia z czymś więcej niż iluzją. Warszawska Galeria Narodowa Zachęta była dzisiaj miejscem wyjątkowo udanego eksperymentu, dowodzącego, iż splątanie kwantowe nie jest jedyną metodą podróżowania w wielowymiarowej przestrzeni.

Sensacyjny system, który już teraz, zaledwie w drugiej dekadzie XXI wieku pozwala przeżywać to, co naukowcy przewidywali na XXII, a zazwyczaj na XXIII wiek, nazywa się Orfeusz. To zestaw składający się ze słuchawek elektrostatycznych oraz dedykowanego wzmacniacza lampowo-tranzystorowego w obudowie wykonanej z marmuru karkaryjskiego, po który sięgali m.in. Michał Anioł i Filippo Brunelleschi. Używali go dla czystego piękna i trwałości, inżynierowie Sennheisera odnaleźli w nim jeszcze jedną zaletę – doskonałe właściwości tłumiące pozwalające do absolutnego minimum ograniczyć zakłócenia o charakterze strukturalnym, które mogłyby mieć negatywny wpływ na pracę lamp.

Orfeusz jest następcą systemu o tej samej nazwie, który Sennheiser zaprezentował w 1991 roku i wyprodukował w zaledwie 300 egzemplarzach po 30 tys. marek (dzisiaj to równowartość 15 tys. euro). Do tej pory konstrukcja ta budzi podziw i pożądanie. A także zachwyt szczęśliwców, którzy mogli posłuchać na nim muzyki i swoje doznania lokują w sferach doznań absolutnych. Znaczenie tego zestawu wybiega jednak poza obszar czysto audiofilskich wrażeń, bo Orfeusz ma już trwałe miejsce nie tylko w historii technologii, ale także masowej wyobraźni. Stał się dziełem, które byłoby niemożliwe, gdyby fantazja nie przyoblekła się w rzeczywisty obiekt dzięki technologicznej śmiałości. Orfeusz należy do tej samej kategorii wyczynów, co naddźwiękowe transatlantyki, rakiety Saturn, auta Ferrari i łunochody, będące wyrazem pokonywania horyzontów nawyków, strachu i bezpieczeństwa. W dążeniu do perfekcji można w nieskończoność strugać leszczynowy kijek. Doskonałość jest jednak wyzwaniem, które mieści się poza ograniczeniami materii i ślamazarnością rączek.

Powiedzieć, że nowy Orfeusz ma szansę utrwalić mit poprzednika byłoby nietaktem wobec twórców i poprzedniego, i obecnego modelu. Albowiem to jest mit żywy, który nie musi się realizować w oczekiwaniach, spekulacjach, spełnianiu nadziei czy specyfikacjach technicznych. Cokolwiek zostanie powiedziane albo napisane na temat tych słuchawek, nie odda emocjonalnego wstrząsu, jakim jest bezpośrednie spotkanie z Milesem Davisem. Czysta sztuka i prawdziwy mistrz na wyciągnięcie ręki. Leżysz na kanapie, a on ci trąbi. Zgarbiony, odwrócony tyłem. Jeżeli teraz zajrzycie do jakiegoś baru w pobliżu Zachęty, na pewno spotkacie człowieka, który przysięgać się będzie na serce swojej matki, że był przed chwilą w studio, gdzie nagrywany był „Kind of Blue”. W studio! W samym środku. Nie w reżyserce, nie przez uchylone drzwi, nie przez szklankę przyłożoną do ściany. Kolejny mit? Miejska legenda? Możecie się śmiać, ale to tak, jakbyście drwili z tych, którym zapalniczka Zippo w kieszeni na sercu uratowała życie zatrzymując kulę. Nie szydźcie z tych, którzy dzisiaj w nocy po kilku minutach spędzonych w Zachęcie z Orfeuszem klną się na jasnogórskie relikwie, że widzieli Milesa. Też go widzieliśmy. Nie odsądzajcie od czci i wiary, nie zmieniajcie testamentów. Po prostu – postawcie kolejkę farciarzowi.

A teraz możemy próbować ustalić fakty. Orfeusz, który teleportował dzisiaj w Zachęcie nosił numer seryjny 1. Kosztuje 50 tys. euro. Powstanie nie więcej niż 250 sztuk. Premiera warszawska była pierwszą tego rodzaju premierą na świecie – wszystkie inne odbywały się przy okazji różnych imprez. Ta była skupiona tylko na jednym. Ponieważ do odsłuchu ustawiło się 170 osób, był on krótki i trwał 5-15 minut. Biada jednak temu, kto w tym czasie nie dał się porwać poza wektory trójwymiaru. Bo to oznacza, że będzie wichrzyć, jątrzyć, mącić i podżegać, byle tylko przekonać, że do teleportacji potrzeba tygodnia, dwóch, pięciu albo dwunastu. Znaczy – więcej czasu na odsłuchy.

Nie, Orfeusz potrzebuje mniej niż 5 sekund. Więcej mu nie potrzeba, żeby do siebie przekonać. Sennheiser ustanowił w tej dziedzinie zupełnie nowy standard – rozgrzany Orfeusz pełnię swojej wartości pokazuje w ciągu kilku sekund. Tylko hochsztapler temu zaprzeczy. Orfeusz to naprawdę wehikuł teleportacyjny dorównujący temu, który w XXIII wieku pojawił się na statku USS Enterprise i został odkryty na początku XXII wieku przez doktora Emory Ericksona. Przypomnijmy – czas teleportacji wynosi w tym przypadku 2-5 sekund, zasięg – 40 tys. kilometrów. Orfeusz potrafi to bez problemu, nadto przenosi do sal koncertowych, na estrady, stadiony i do studiów nagraniowych na przestrzeni do stu lat wstecz!

Mieliśmy podczas dzisiejszej premiery okazję posłuchać fragmentów „Kind of Blue” Milesa. Jak wszyscy audiofile, znamy tę płytę na wylot. Mamy ją we wszystkich możliwych formatach – od japońskich supertłoczeń w winylu po DSD. Do tej pory słyszeliśmy tylko muzykę. Lepiej albo gorzej. Dzisiaj zdarzyła się rzecz wyjątkowa – wzięliśmy udział w nagrywaniu tej płyty w studio. Tak, widzieliśmy Milesa. Możemy nawet opisać kolor jego marynarki. Możemy powiedzieć, który kawałek grał w wykroku, a który w rozkroku. Jego trąbka? Amati byłby zawstydzony, że schrzanił tyle instrumentów. Czy to był dźwięk stereofoniczny? Głupie pytanie. To był dźwięk totalny. Surround? Surround to namiastka tego, co tworzy Orfeusz.

Czy ten efekt wypływa tylko z finezji niemieckich inżynierów, którzy z 6000 elementów oraz złota, platyny, szlachetnej miedzi, marmuru i przetworników 32/384 zbudowali system w kategorii Cool Class A, gdzie poziom zniekształceń wynosi zaledwie 0,01 procent przy ciśnieniu akustycznym wynoszącym 100 dB i jest najniższym, jaki dotychczas zmierzono w systemach reprodukcji dźwięku? Inżynier powie – oczywiście. My – to tylko część prawdy. A Sennheiser?

Premiera, podczas której honory domu pełnili panowie Grzegorz Fotek, prezes i dyrektor zarządzający firmy Aplauz, będącej przedstawicielem Sennheisera w Polsce, oraz Paweł Kuhn, kierownik działu marketingu Aplauz, odbyła się pod hasłem „Dźwięk jest dziełem sztuki”.

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj