Niektórzy audiofile w poszukiwaniu idealnego dźwięku robią rzeczy nieprzemyślane, pochopne i zupełnie nieodpowiedzialne.
Wymieniają kolumny. Na większe i droższe. W domyśle – lepsze. Albo kupują nowe wzmacniacze. Odtwarzacze. Gramofony. Kolce. Podstawki.
Szczytem wszystkiego są kable, które – według jednych – mają usunąć wszystkie wady elektroniki, a zdaniem innych – zakończyć ostatecznie etap strojenia.
Postawa taka ma więcej wspólnego z zabobonami średniowiecznych chłopów ruskich czy szarlatanerią nigeryjskich uzdrowicieli niż wielowiekowym europejskim racjonalizmem, który daje pierwszeństwo nauce, nie przesądom.
A nauka mówi, że w branży audiofilskiej od lat panuje stagnacja, nierząd i totalna indolencja, zaś najczęstszymi formami aktywności są: wymyślanie bajeczek, polerowanie aluminium do błysku i dopisywanie zer do cen, które już dawno przekroczyły wyobrażenia nawet najbardziej bezlitosnych lichwiarzy.
Oczywiście, nie zamierzamy krytykować tych, którzy na poprawę brzmienia swojego systemu o 1 procent wydają sumy rzędu 100 albo 500 tys. złotych. Hajendowcy z PKP wydali horrendalne pieniądze na rdzewiejące już Pendolino i świat się od tego nie rozleciał, więc jeśli ktoś puści trochę grosza na kosmiczny wzmacniacz albo kolumny reprezentujące poziom techniczny z okresu Jurija Gagarina, też nic się nie stanie.
Chcielibyśmy jednak zwrócić uwagę, że w sytuacji, kiedy nie może być lepiej, bo audiofilska branża skapitulowała w obliczu postępu, może być przecież wygodniej.
Większość audiofilów frontem do swoich drogocennych aparatów wystawia nikczemne kanapy i liche foteliki, ale to wstyd i poruta wobec łaski obcowania z wielką sztuką – muzyką Bacha, Mozarta czy Artura Rojka.
Dlatego namawiamy gorąco do dbałości o siedzisko, które winno sięgać pewnego poziomu kultury, a nadto jest niedocenianym elementem tzw. toru odsłuchowego.
Dzisiaj w naszym pionierskim cyklu prezentujemy rzecz tyleż skromną, co klasyczną – fotel zaprojektowany w 1931 roku przez szwajcarskiego architekta Wernera Maxa Mosera dla firmy meblarskiej Embru.
Niby nic – rurkowa konstrukcja i dwie poduszki, ale tak właśnie wygląda archetyp.
Model ten jest produkowany do dzisiaj, można do niego dobrać podnóżek i zagłówek, w oryginalnym wykonaniu Embru kosztuje ponad 3500 euro, ale bez obaw prosimy Państwa decydować się na produkcję generyczną.
W branży hi-fi to praktyka powszechna, choć rzadko uświadamiana, a narzekają tylko ci, którzy gdzieś przypadkiem dowiedzieli się, że to samo można mieć za ćwierćdarmo.