TEST: ZIGGY QUANTUM ZENO

TEST: ZIGGY QUANTUM ZENO

Rating

5 out of 5
Brzmienie
5 out of 5
Cena/jakość

Total

5
5 out of 5
Przewody zasilające, które wygrają w każdym układzie.

Niedawno świat obiegła sensacyjna historia o japońskich audiofilach, którzy załatwiają sobie u dostawców prądów własne linie energetyczne. Zamiast wisieć na drutach z milionem innych użytkowników, bo przecież to kraj ludny i nie ma co liczyć na intymność z elektrownią, mają własne słupy i poczucie, że nikt nie pasożytuje w ich sieci.

Czy to ma sens? Dziennikarze „Wall Street Journal”, na łamach którego ukazał się ten materiał nie rozstrzygnęli tej kwestii. Powiedzmy sobie zresztą szczerze, że do końca, ostatecznie, naukowo, autorytatywnie i raz na zawsze wyjaśnić się jej nie da. Dywagacjami na temat, czy dla brzmienia systemu odsłuchowego lepszy jest prąd produkowany w siłowniach jądrowych, wiatrowych farmach morskich czy jednostkach opalanych węglem brunatnym można jedynie rozbawić towarzystwo, a klecąc jakąś zgrabną teoryjkę na poziomie kwantowym narazimy się na litość fizyków, aczkolwiek podobne reakcje byłyby tak samo uprawnione jak wielka jest niemoc nawet najtęższych umysłów w konstruowaniu mechanizmów działania wszechświata przy pomocy jedenastowymiarowej grawitacji czy też racjonalizowania płaczu słuchaczy, którym łzy ciekną akurat podczas występów Arkadiusza Volodosa czy Piotra Anderszewskiego, a nie Yuji Wang czy Krystiana Zimermana.

Być może zatem sprawa audiofilskiego prądu wcale nie należy do kategorii zjawisk, które skutkują tym, że do bolidów Ferrari ktoś próbuje wstawić zamiast sportowego fotela kanapę z IKEI, tylko zbliża się do kręgów, w którym całkiem poważnie rozważa się wpływ muzyki Johna Coltrane’a na teorię strun. Przy okazji gorąco polecamy lekturę książki Stephona Alexandra „Jazz i fizyka”, który m.in. szuka analogii między twórczością amerykańskiego saksofonisty a funkcjonowaniem układów kosmicznych. Jeżeli zatem ktoś wcale niegłupi widzi związki między jednym a drugim, to trudno sensownie zaprzeczyć, iż istnieją także silne zależności między jakością przewodów zasilających a brzmieniem audiofilskich instalacji odsłuchowych.

Można by się oczywiście rozwodzić w nieskończoność nad tą materią, ale… Czy trzeba rozkładać na czynniki pierwsze Maserati, aby stwierdzić, że to dobry wóz? Dlatego nie będziemy robić tego i w przypadku Ziggy Quantum Zeno. To po prostu dobry przewód zasilający. Bardo dobry. Być może będzie lekarstwem dla wszystkich, którzy zżymają się, kiedy w środku nocy złośliwy sąsiad z góry zaczyna bawić się drzwiczkami do lodówki, żeby popsuć przyjemność, którą jest gra Dawida Ojstracha czy Światosława Richtera. W naszym systemie ten kabel okazał się brakującym ogniwem w łańcuchu ewolucji. Od razu do wpięciu Quantum Zeno do naszej maszynerii poczuliśmy się jak idioci, którzy przez całe życie chodzili w sandałach po piaszczystych plażach Andaluzji. Wreszcie je zrzuciliśmy, a i szum morza natychmiast okazał się doznaniem znacznie bogatszym.

Przewód skonstruowany przez pana Zygmunta Jerzyńskiego zaskoczył nas przede wszystkim zdecydowaniem, z jakim wpływa na jakość przekazu. To nie jest kabel, w który trzeba się wsłuchiwać całym godzinami, by na samym końcu na granicy autohipnozy odkryć, iż może ma jakieś znaczenie dla naszej wrażliwości, a może nie ma. Nie, Quantum Zeno ma swój własny, bardzo wyrazisty charakter i nie kryje się z nim. W każdym razie nasz redakcyjny system sprzyja temu, żeby mógł się wyrazić bez zahamowań, w pełni i z użyciem wszelkich środków ekspresji.

To przewód, który najlepiej się czuje, kiedy pozwala mu się na głośne mówienie i swobodne zachowanie, jeżeli byśmy chcieli porównywać go do stylu towarzyskiego. Owszem, kiedy cichutko szepce, szemrze i szeleści również bywa interesujący, jednak całą swoją stanowczość, donośność, otwartość i głębię pokazuje na wysokich obrotach. Jednym zdaniem – przy głośnym słuchaniu wyraża się cała jego żywiołowość, która porywa, obezwładnia i napełnia wszystkie zmysły niezwykłą intensywnością doznań. Trzymając się wakacyjnej poetyki, pokusimy się o stwierdzenie, że to doświadczenie podobne do tego, gdy opuszcza się dach kabrioletu na nadmorskich szlaku. Lekki zaduch garażu nagle ustępuje i pojawia się pełna gama nut, akcentów, barw i harmonii.

Quantum Zeno – gdybyśmy mieli go umieszczać w skali wokalnej – byłby gwiazdą wśród barytonów. To wcale jednak nie znaczy, że nadaje się do wykonywania ograniczonego repertuaru. Wręcz przeciwnie – wypada świetnie w wielu rolach. Jest uniwersalny, jednak wyraźnie ciąży ku niższym rejestrom i ciemniejszym barwom. Huknie basem i wskoczy na wysokie C, ale jego naturalny ton wydaje się tonem dojrzałego barytonu. Mówiąc o jego zdecydowanym charakterze, mówimy więc o jego wyraźnej skłonności, by w przekazie koncentrować się na perfekcyjnej artykulacji niższego pasma. Bynajmniej nie zaniedbuje sopranów, układa je po prostu wzorowo na miękkim, wręcz mięsistym dywanie utkanym z pełnych dźwięków, soczystych wybrzmień i intymnych harmonii.

 

Aż ciśnie się na usta konkluzja o jego lampowej proweniencji i jakkolwiek nie lubimy takich wytrychów, to jednak musimy stanowczo podkreślić, że to najbardziej lampowy ze wszystkich kabli, jakie kiedykolwiek przeszły przez nasze ręce. Szczególnie wyraźnie lampowe geny Quantum Zeno słychać w zestawieniu z używanymi przez nas przewodami Crystal Cable i Audioquest, które wypadają teraz trochę tak jak chłystek z Białegostoku przy arystokracie z toskańskiego zamku. Produkt pana Jerzyńskiego w niczym nie przypomina piskliwych, wrzaskliwych, hałaśliwych i efekciarskich – jak nam się teraz wydaje – przewodów, które przecież należą do światowej czołówki.

Quantum Zeno górują nad liderami w superaudiofilskiej branży kablowej dojrzałością, emocjonalną równowagą i stanowczym rozmysłem w prezentowaniu muzyki, której nie traktują zdawkowo, pobieżnie, lakonicznie czy rozrywkowo. Dlatego soundtrack Hansa Zimmera do „Dunkierki” brzmi iście apokaliptycznie, przyprawiając o dreszcze grozy. Dlatego Kraftwerk w wersji 3D, która jest najnowszą edycją klasyków elektroniki, nabiera szlachetności, jakiej jeszcze nie miał. I z tego powodu muzyka organowa Gaetano Valeriego (1760-1822) w wykonaniu Paolo Bottiniego pulsuje niczym aktywne galaktyki. Klawesyny Zuzanny Ruzickovej nabierają ciała i przestają być kościstymi gruchotami, a fortepian Waltera Giesekinga w monofonicznych nagraniach Bacha wznowionych przez Deutsche Grammophon przedstawia się w pełni królewskiego przepychu. Quantum Zeno sprawia, że nawet muzyka sztywna jak nieboszczyk staje się materią ożywioną.

W kwestii użytkowania – kabel radzilibyśmy wykorzystać do zasilania wzmacniaczy. Wpływ na brzmienie odtwarzacza nie jest tak spektakularny jak w przypadku źródeł mocy. Szczególnie przy dużych poziomach głośności czuć, że kabel ma niczym nieograniczoną wydajność – pompuje elektrony z niemal przemysłowym rozmachem, dzięki czemu scena muzyczna jest nie tylko holistyczna, ale i holograficzna. Zmieści się na niej i Mahler, i Bruckner, i Wagner z całą swoją szczeniacką czeredą trolli i kohortą psychopatów. Będąc szczególnie uczulonymi na barwy i przestrzenie, stwierdzamy, że w tych aspektach jesteśmy więcej niż usatysfakcjonowani. Muzyka dzięki tym kablom przekracza nie tylko ściany, ale też sufity i podłogi. Jeżeli chcecie doświadczyć efektów proponowanych przez twórców Dolby Atmos, nie majstrujcie przy systemach dookólnych – Quantum Zeno zrobi to za was.

W jaki sposób? Konstrukcja przewodów, które są spokrewnione z wcześniejszym modelem Cheetah, jest tajemnicą Zygmunta Jerzyńskiego i – prawdę mówiąc – nie przyszło nam do głowy rozbierać ich na czynniki pierwsze. Airbus A380 jest latającym cudem i wcale nie potrzebujemy go rozdzielić na śrubki, żeby dziwować się jego możliwościom. Jeżeli okazałoby się na przykład, że Quantum Zeno to podwójny przeplot wiklinowych witek zakończony wtykami Furutecha FI-28 i FI-38, w tym co napisaliśmy o nich wyżej nie zmienilibyśmy ani słowa. No, może postawilibyśmy wykrzyknik na końcu. Nie każdy bowiem potrafi z przewodu zasilającego zrobić instrument. Jego twórcy ta sztuka się udała. Lepiej niż komukolwiek. Gdybyście nabrali ochoty na sesję z „Kwantowym Zenonem” (cena w okolicach 5 tys. złotych), prosimy kierować się tutaj.

Skomentuj