PORADNIK: JAK ZAWYŻAĆ CENY SPRZĘTU AUDIO, FAŁSZYWIE GO PREZENTOWAĆ I SPRZEDAWAĆ Z NIELUDZKIM ZYSKIEM
Ileż to razy robiło nam się przykro, kiedy widzieliśmy wytwórców hajendowego sprzętu audio, którzy toczyli ślozy, bo nikt nie chciał kupować ich wzmacniaczy, kolumn, odtwarzaczy, konwerterów czy kabli, a przecież kosztowały głupie kilkanaście, góra 100 tysięcy złotych. No, może z małym okładem. Postanowiliśmy im dopomóc, żeby więcej nie mieli tego problemu. Audiofile kochają ekstremalnie drogi sprzęt, więc na pewno ucieszą się, gdy na rynku pojawi się masa wspaniałych „stutysięczników” odpicowanych tak, że sklep ze złotem na lotnisku w Dubaju będzie wydawał się ponurą jaskinią dla prekariuszy. Poniżej kilkanaście prostych patentów, które zwiększają wartość sprzętu i podnoszą jego atrakcyjność do poziomu, przy którym nikt nie jest w stanie się oprzeć i racjonalnie bronić. Czytajcie i stosujcie – to działa!
Kamień
Kojarzy się z solidnością, twardością, długowiecznością i ekskluzywnością. Wszelkiego rodzaju standy, stoliki, podnóżki, platformy, podpórki i podstawki powinny przynajmniej w części być zbudowane z marmuru lub granitu, bo to fantastycznie podnosi marże. Warto też inwestować w płyty czołowe i ściany boczne odtwarzaczy, wzmacniaczy, preampów, gramofonów. Znakomitym patentem są kamienne piloty.
Lampy
Wystarczy chwila w internecie, żeby znaleźć układy lampowe do zastosowania praktycznie w każdym sprzęcie audio. Nie są drogie, a pozwalają stworzyć magię, której ulegają nawet najbardziej zahartowani w bojach audiofile. Oczywiście, im bardziej egzotyczne lampy, tym lepiej. Obecnie stawialibyśmy na rosyjską produkcję z ukraińskich magazynów.
Zewnętrzne zasilanie
Mercedes wprawdzie jeszcze nie wpadł na to, żeby rozkładać swoje samochody na właściwe auto i przyczepkę z akumulatorem, ale to pewnie kwestia czasu. W branży audio sprzedawanie sprzętu z oddzielnym zasilaniem albo np. z zewnętrzna zwrotnicą to stara sztuczka, która pozory wysokiej technologii wykorzystuje do łupienia klienteli.
Wskaźnik wychyłowy
Myślicie, że sprzęt McIntosha jest taki popularny, bo jest taki dobry? Nie, jest taki popularny, bo audiofile, podobno odporni na uroki wzornictwa, szaleją na punkcie wskaźników wychyłowych, zwłaszcza gdy są efektownie podświetlone. A może to nie audiofile kupują ten sprzęt? Kto w takim razie sięga po wyroby Luxmana, Accuphase czy Yamahy, również ze wskazówkami? Montujcie je bez obaw i śmiało podwajajcie ceny!
Złote gałki i podnóżki
To nie tylko ukłon w stronę bogatego klienta ze Wschodu, ale także wiarygodna szansa na zwrócenie uwagi zaawansowanych audiofilów, którzy nie będą niczego podejrzewać, jeśli przykryć ten oczywisty dowód czystej, niczym nie hamowanej chciwości teorią o złotym podziale i ciągu Fibonacciego.
Terminale
Tytan, karbon, platyna, polimery, ceramika… Gniazda kontaktowe to ulubiony szczegół wielu użytkowników, więc zawsze powinny wyglądać pięknie i posiadać aurę gadżetu wymyślonego w laboratoriach NASA, a jeszcze lepiej CERN. Nawet najbardziej zaawansowane terminale kosztują niewiele, ale dodajcie do kompletu cudowny płyn do czyszczenia styków lub specjalne patyczki do zdejmowania nalotu, a klient podzieli się z wami nawet własną chlamydią.
Japońskie logo
Może być też chińskie lub ostatecznie koreańskie. Budując własną firmę audio, nie stawiajcie na technologię (zawsze kupicie ją za kilka centów od Chińczyków), lecz na porządny marketing. Sugerując japońskie korzenie swojego biznesu, od razu startujecie w pierwszej lidze, gdzie nawet gorsi zawodnicy zarabiają krocie. Pamiętajcie jednak – logo w górskim aśramie wymyślił półślepy buddyjski mnich, a w płycie czołowej zostało ono wycięte laserem. Nie, nie, wytrawiły je łzy sieroty po ostatnim samuraju z Alp japońskich.
DAC
Trochę nam wstyd, że polecamy ten banalny sposób na zawyżanie ceny sprzętu, ale czasami trzeba iść z prądem. A prąd jest taki, żeby do wszystkiego dodawać konwerter. Za kilkanaście dolarów można zyskać opinię supernowoczesnego producenta, który nie szczędzi sił i środków, żeby dać to, co najlepsze. W tym momencie standardem jest USB DAC DSD z lampą. Weźcie jakąś starą konstrukcję wzmacniacza (ideałem jest trioda), znajdźcie w obudowie, w której i tak zazwyczaj wiatr hula, miejsce na konwerter i śmiało wychodźcie na podbój rynku.
Duraluminium
Żaden inny materiał nie ma takiego potencjału marketingowego jak duraluminium. Najlepiej, żeby miało jakiś atest Boeinga lub Airbusa oraz głęboki rodowód w historii lotnictwa, znaczonej uporczywością i krwią jej pionierów. Takiego materiału nie trzeba na dobrą sprawę szczotkować, jednak jest on wdzięczny również z tego powodu, iż można go – ku zachwytowi odbiorców – łączyć lotniczymi nitami. A ceny lecą w stratosferę.
Przełącznik kopułkowy
Mała rzecz, a kładzie ludzi pokotem. Tak jest, chodzi o zwykły przełącznik dźwigienkowy przykryty odchylaną czerwoną kopułką. Dokładnie taką jaka jest jeszcze stosowana w starych naddźwiękowych myśliwcach, gdzie tego rodzaju mechanizm służy do odpalania broni. Ten patent odwołuje się do męskich atawizmów, świadczy o pewnej finezji i jest na 200 procent skuteczny. Ciąg skojarzeniowy jest taki, że facet płaci 100 tys. za 50-watowy piecyk z trybem wyboru źródła w formie dwóch badziewnych kopułek i jeszcze dziękuje podsyłając młodą małżonkę, że nie zapłacił jak za F-22.
Kluczyk ze stacyjką
Ku naszemu zdziwieniu bardzo rzadko stosowany trick, a przecież wywołuje mechanizm psychologiczny, który bankowo zmiękczy każdego. Przywodzi na myśl stare dobre czasy, gdy samochody były kwintesencją męskości, facet nie musiał uważać na radary, więc mógł poszaleć, również z kobietami, a moc zaczynała się od 250 KM. Wzmacniacz uruchamiany starożytną stacyjką to zatem pożyteczny wehikuł czasu (technologicznie może być nim jak najbardziej), ale też narzędzie kompensacji, bo kogóż dzisiaj stać na Aston Martina. Sprzęt audio za 100 tys. zł może mieć każdy, ale nie każdy dostanie DB5.
Białe rękawiczki
Z cienkiej bawełny i japońskim logo. Nie lubimy tego określenia, ale to może być wisienka na torcie, koronująca wszystkie wysiłki, aby podbić cenę urządzenia do stówki i bez problemu ją zrealizować. Białe rękawiczki to wyraz najwyższej staranności, dbałości, troski i szacunku, który producent okazuje tobie, swojej pracy i dobrym manierom. Nie ma znaczenia, że w hurcie kosztuje 50 groszy. Istotne jest to, iż w tej bieli zawarte są czyste intencje i uroczysty hołd składany najwyższej technologii.
Tabliczka znamionowa
Co najmniej mosiężna, jeszcze lepiej srebrna, może być też złota. Do tego numer seryjny, napis „extreme limited edition”, kolor na życzenie, ledowa latareczka (a co!?), komplet kluczy rowerowych i voila! Tak sfinalizowana oferta pozwoli wam sprzedać każdy sprzęt i praktycznie za dowolną cenę. Przykłady? Czasu nie wystarczyłoby do rana. Aha, nie zapominajcie o wewnętrznym okablowaniu (minimum to miedź 9N), kolorowej instrukcji obsługi i płytach demonstracyjnych. Wypalajcie ją na złotych CD-R, ręcznie numerujcie i sygnujcie własnym nazwiskiem, ale pisanym – oczywiście – po japońsku! Płyta niech się nazywa MQD 24k Gold Master Quality Disc. Albo jakoś tak…