AUDIO SHOW 2013 – SZATAŃSKIE CYMBAŁY

AUDIO SHOW 2013 – SZATAŃSKIE CYMBAŁY
Muzyki z tego sprzętu tyle, ile boksu w walce Władimira Kliczko z cieniem  Za nami drugi i ostatni dzień tegorocznego Audio Show. Spędziliśmy go w hotelu Bristol, sądząc, że nie spotka nas tam nic bardziej wstrząsającego niż cyrk Zeta Zero. O, naiwności!

Za każdym razem przed Audio Show przysięgamy sobie solennie, że nigdy już nie będziemy gnojkami. Zaczniemy widzieć tylko dobre rzeczy, napiszemy wyłącznie o fajnym sprzęcie, pochwalimy, nagrodzimy, zmotywujemy, wzmocnimy pozytywnie, koniec z brzydkimi wyrazami. Ładnie i z kulturą. Ludzie się przecież starają przez cały rok, by dobrze wypaść podczas Audio Show, a tu złażą się smutne fiutki i puszczają w ruch swoje siekierki bez pardonu dla matek, dzieci i zagranicznych gości. „Uszanujcie pracę innych – powtarza nam redaktor naczelny. – Wiecie, ile człowiek musi się narobić, żeby sprzedać wzmacniacz za sto tysięcy, parę kolumn za dwieście pięćdziesiąt albo preamp za trzysta? A wy nic, tylko psujecie.”

Ma rację! Taka wystawa to orka przez cały rok. Ładna ekspozycja. Światełka od dołu. Żeby efekt był jak w „Szybkich i wściekłych”. Gustowne panele wybrać. Dyfuzorki aby tylko pachniały świeżym drewnem. Przewody. Kondycjoner. A może od razu wtyczkę do gniazdka hotelowego? Gadanie na ten temat może trwać tygodniami. I jeszcze muzyka. „Dire Straits” czy Diana Krall? Madeleine Peyroux czy Steve Ray Vaughan? Gitara solo czy Jarrett w Kolonii? Więc wiemy, ile wysiłku intelektualnego wymaga taka wystawa i przed każdą następną obiecujemy poprawę. Nie możemy być dupkami. Nie możemy psuć zabawy. Po co komu to potrzebne? Potem nas nienawidzą. Nie klikają w reklamy. Zarobki z Adsense spadają z 20 do 10 centów tygodniowo. Nie lajkują na fejsie albo – zgroza! – wycofują lajki. Nie pożyczają sprzętu. Płyt nie ślą. Brzydko mówią o naszych mamusiach. A ci goście z zagranicy, co lecą przez pół Europy i świata, żeby puszczać nam „Dzieci Sancheza” i Pata Metheny? Nie wypada, po prostu nie wypada robić im przykrości.

Ale znowu. Wystarczyło 15 minut w Bristolu, żeby obudzić w nas palantów. Wzięło nas raz-dwa na złą stronę. Co to było? Ba! W salonie Moniuszko zamiast muzyki z kolumn Wilson Audio napędzanych potężnymi referencyjnymi monoblokami Audio Research musieliśmy wysłuchać wykładu jakiegoś repo, a potem… Dire Straits. Po prostu – Kliczko walczący z cieniem. Podczas prezentacji ESA chcieliśmy pochylić głowę przed autorytetami, ale razem z uszami wciskaliśmy ją w ramiona. Szczyt bezbożnego chamstwa! W salonie Mickiewicz bodaj znaleźliśmy jeszcze jeden zestaw Wilson Audio i Audio Research, co skłoniło nas do zastanowienia się, czy na świecie rzeczywiście występują osobniki latające jumbo-jetami po zakupy do Biedronki. No, po prostu reakcja typowa dla dupków. W pokoiku Ancient Audio na pytanie pana Jaromira Waszczyszyna, prezentującego kolumienki Oslo, co nas kręci, odpowiedzieliśmy, że Wagner. Pan Jaromir nie miał Wagnera, więc puścił z komputerka za 600 złotych Verdiego. Dobra, to było nieporozumienie towarzyskie. Ale przecież nie musieliśmy wyjeżdżać z tym Wagnerem jak ostatnie świnie. Co by nas kosztowało, gdybyśmy powiedzieli, że bierze nas nie Wagner, tylko Anna Maria Jopek. Prawda?

A czy nie moglibyśmy napisać, że wieża Ayona i Dynaudio Evidence Platinum zagrała jak Stradivarius w rękach Johanny Martzy, powstrzymując się od tępego porównania, iż przyjemniejsze byłyby nawet dźwięki wydawane przez osobnika duszonego struną fortepianową? Wszystkim byłoby miło, gdybyśmy tego nie powiedzieli, a może nawet poleciałyby jakieś premie za wyróżnienie dla najlepiej brzmiącego zestawu Audio Show, przyznane przez miesięcznik High Fidelity… Zauważyliście, że ten przecudny tytuł nie rozdał jeszcze swoich nagród chyba tylko producentom krowich dzwonków i gwizdków sędziowskich?

I właściwie tyle o drugim dniu wystawy. Mamy pretensje do organizatora, że nie ostrzegał w formie pieczątek na karnetach, iż będzie on toczył się pod hasłem „CIERPIENIE”. Ci, którzy zaliczyli prezentację McIntosha i nowych kolumn Rockport Atria wiedzą o czym mówimy. Wszyscy inni niech sobie wyobrażą, co czuje człowiek bez słuchawek ochronnych w zakładzie kamieniarskim, w szlifierni kół tramwajowych albo na hamowni. W życiu byśmy nie pomyśleli, że winyl z koncertem Jarretta w Kolonii będzie brzmiał na sprzęcie za jakieś 400 tys. złotych jak wrzask śpiącej królewny zjeżdżającej w bikini po wyszczerbionej szklanej górze. Gdyby amerykański pianista wiedział, iż jego fortepian zada kiedyś ból ostry niczym szatańskie cymbały, pewnie nigdy nie zbliżyłby się do tego instrumentu.









































Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj