DIAMENTY (NIE) SĄ WIECZNE

DIAMENTY (NIE) SĄ WIECZNE

B&W do znudzenia podkreśla doskonałość swoich wyrobów. Ale jest jeden mały problem…

Anglicy z dumą i przy każdej okazji przypominają, że ich kolumny znajdują się na wyposażeniu profesjonalistów – inżynierów, akustyków, realizatorów, reżyserów… Na przykład w słynnych studiach Abbey Road. Ale czy to robi na nas wrażenie? Żadnego. Studia te już od dłuższego czasu kojarzą nam się z marnymi produkcjami Kylie Minogue i fatalnym brzmieniem kompaktów wypuszczanych przez nieistniejącą już wytwórnię EMI Classics.

Im częściej B&W chwali się, iż służy ekspertom, tym rzadziej widzimy i prawie w ogóle nie słyszymy sprzętu tej marki w audiofilskich instalacjach, które uchodzą za ciekawe, interesujące i podniecające. Kino domowe? Tak. Maserati, Jaguar, biuro banku? Owszem. Restauracje, jachty, modne butiki? Proszę bardzo. Nowojorskie apartamenty, londyńskie lofty, moskiewskie mansardy? Oczywiście. Tak się jednak składa, że nie są to miejsca parowane z dobrym dźwiękiem.

W takich miejscach widujemy ostatnio kolumny Wilson Audio, Magico, JBL, Oswalds Mill Audio i nie możemy opędzić się od przeświadczenia, że wprawdzie audiofile jeszcze nie stracili szacunku dla B&W, ale nie mają do tej firmy już serca. Jakieś bezprzewodowe zeppeliny, słuchawki, plenerowe głośniczki… Może w ten sposób buduje się biznes, lecz na pewno nie zyskuje się przychylności tych, których opinia sprawiła, że Anglicy mogą teraz właściwie bezkarnie sprzedawać wszystko w otoczce audiofilskiej perfekcji.

I robią to bez żenady, choć większość nowych produktów robi wrażenie najwyżej na początkujących sprzedawcach z Saturna. Anglicy pewnie w ogóle nie przejmują się tym, że ich kolumny już dawno zniknęły z audiofilskich snów, ale to właśnie dlatego jesteśmy przekonani, iż niebawem obudzą się w koszmarze, w którym swoją markę będą kultywować na półkach Leroy Merlin oraz Praktikera. I w kilku setkach Maserati, rdzewiejących w garażach pustynnych książąt. Niestety, B&W ostatnio kojarzy nam się z filmami akcji, w których swoje kariery rujnują Sylwester Stallone, Arnold Schwarzenegger i Robert de Niro – ani mogą, ani ich to bawi, ani specjalnie śmieszą. Nie zauważyli, że są nowi bohaterowie.

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj