Po pięćdziesięciu latach wspaniałej kariery, zdobyciu 6 nagród Grammy, 3 Oscarów, podbiciu niezliczonej ilości kobiecych serc, umieszczeniu 73 kawałków w amerykańskiej TOP 40 i 42 w czołówce brytyjskiej listy przebojów, słowa wypowiedziane przez Burta Bacharacha, najsłynniejszego kompozytora piosenek zaraz po braciach Gershwin, muszą skłonić do namysłu każdego, kto poważnie rozważa karierę w przemyśle muzycznych. „Wszyscy wiedzą, że przemysł płytowy jest już martwy” – pisze Bacharach w swoich wspomnieniach pt. „Krople deszczu padają mi na głowę”. Te gorzkie słowa padają z ust człowieka, który w studio nagraniowym swoją perfekcją doprowadzał ludzi do szału, a przed oddaniem materiału do tłoczni potrafił setki razy przesłuchiwać próbne nagrania na różnego rodzaju winylach. Być może twórca „Alfiego” to jeden z ostatnich wielkich muzyków, którzy równie wiele wysiłku jak w pisanie muzyki wkładali w nagrywanie płyt. Czy to znaczy, że słuchacze nie dbają już o jakość? A może wytwórniom przestało zależeć, by studyjny materiał był odbiciem idei twórcy i prawdziwą kreacją?
Pytanie te mogą prowokować setki różnych odpowiedzi, z których jedne będą bliżej, a inne dalej od prawdy, jednak ich najważniejsze znaczenie jest takie, iż w gruncie rzeczy wyrażają one koniec epoki wielkich wytwórni, które mogły wszystko i w globalnej skali. I choć ich siła przebicia ciągle jest całkiem duża, to nie ma nic wspólnego z czasami, w których stać je było na podkupywanie prezenterów w prowincjonalnych amerykańskich stacjach radiowych, żeby wylansować kilka przebojów lokalnych bluesmenów.
W tej sytuacji marzenia wielu młodych artystów, by związać się z jedną z wielkich firm fonograficznych opierają się już w znacznej mierze na wspomnieniach niż na realnych przesłankach. Można mnożyć przykłady pięknie zapowiadających się muzyków, których talenty nie wystarczyły, by pokonać chciwość, głupotę i rutynę menedżerów wielkich wytwórni, traktujących już od pewnego czasu muzykę nie jak zjawisko, lecz jak zwykły towar, który trzeba sprzedać po dobrej cenie, a najlepiej wiele razy.
To nie jest dobra strategia, bo ona po prostu niszczy biznes muzyczny. W 2000 roku dochody ze sprzedaży fonogramów na całym świecie wyniosły 3,8 mld dolarów, w 2014 roku było to już zaledwie 2,8 mld dolarów. Wielki biznes muzyczny z coraz większym trudem i z coraz mniejszą cierpliwością dba o dobrą muzykę, skupiając większość swojej energii na działalności politycznej i lobbingowej mającej przywrócić korzystne warunki do sprzedaży płyt. Konstatacja ta nie służy krytyce tzw. majorsów, bo przecież każdy ma prawo do ochrony własnych interesów oraz budowania rynku dla swoich usług i towarów. Konstatacja ta służy raczej sugestii, by już na samym początku kariery muzycznej rozstrzygnąć dylemat: kontrakt z wielką wytwórnią czy niezależność?
Za kontraktem z wielką wytwórnią przemawia w tej chwili niewiele albo prawie nic. Zwłaszcza w takich warunkach, jak w Polsce, gdzie opierają one obecnie swoją działalność na pracy dość przypadkowych ludzi o mocno ograniczonych horyzontach, konserwatywnym podejściu do nowych technologii, obojętnych wobec nowych trendów oraz zachowawczych w stosunku do artystycznych dążeń muzyków. Jeszcze do niedawno jedną z zalet dużych wytwórni były systemy dystrybucyjne, ale również one – z uwagi na niknącą sieć tradycyjnych salonów i sklepów muzycznych oraz gwałtowny rozwój portali samoobsługowych, takich choćby jak NuPlays – tracą na znaczeniu. Dzisiaj, aby wprowadzić płytę do obiegu globalnego, wystarczy założyć konto w odpowiednim serwisie. Niepotrzebna jest już pomoc firm, które mydląc oczy swoimi możliwościami w istocie posługują się tymi samymi sposobami co wszyscy, tyle że pobierają za to dodatkową prowizję.
Czy dobrą alternatywą jest niezależność? Dobrą, gdyż pozwala nie tylko na większą elastyczność, pełną swobodę i całkowitą realizację planów, ale także na bardziej skuteczne zarządzanie karierą, sprzedażą, promocją i dystrybucją z wykorzystaniem nowoczesnych technologii internetowych, które – to już niewątpliwe, choć dla wielkich graczy ciągle jeszcze zaskakująco rozczarowujące – są kluczem do sukcesu na współczesnym rynku muzycznym. Umiejętne sprzęganie walorów mediów społecznościowych oraz platform muzycznych nowej generacji, umożliwiających samodzielną realizację nawet najbardziej fantastycznych pomysłów natury artystycznej czy marketingowej, daje znakomite wyniki tym, którzy nie boją się podjąć ryzyka. Dzięki tym dwóm lewarom nowoczesnego rynku muzycznego – nowoczesnym platformom i mediom społecznościowym – środek ciężkości wyraźnie przesuwa się ze sfery materialnej, gdzie ważne były tabele, strategie, spotkania, narady, ustalenia, znajomości, układy i bonusy dla kierowników sklepu, żeby wystawili płytę w odpowiednim miejscu i czasie, do sfery kreacyjnej. Premię pobierają ci, którzy umieją swoją inwencję wspomóc technologiami stworzonymi i dopasowanymi do specyfiki rynku muzycznego.
– Nie bój się platform muzycznych nowej generacji. Są stworzone po to, by całą brudną robotę, którą do tej pory wykonywały dziesiątki ludzi opłacanych niesłusznie z twoich ciężko zarobionych pieniędzy wykonać sprawnie kilkoma kliknięciami myszy komputerowej.
– Nie łudź się, że kontrakt z dużą wytwórnią zagwarantuje ci warunki jakich się spodziewasz. Jeśli nie jesteś supergwiazdą, dostaniesz fatalną obsługę i to za swoje własne pieniądze. Wytwórnie nie są od tego, żeby dokładać do twoich kaprysów i wizji artystycznych.
– Niezależność czasami przeraża, bo zdajesz sobie sprawę, że jeśli popełnisz pomyłkę, będziesz musiał za nią zapłacić. Minimalizuj ryzyko, korzystając z dorobku cyfryzacji. Zamiast tłoczyć płytę na CD, wydaj ją w formacie cyfrowym, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze przeznacz na promocję na swoim fanpage’u albo produkcję koszulek z superatrakcyjnymi motywami.
– Rynek muzyki niezależnej to na całym świecie rynek wybitnie rozwijający się. Sprzyjają mu portale takie jak NuPlays czy Bandcamp, które dyrektywno-negocjacyjny tryb funkcjonowania w tradycyjnym modelu branży muzycznej zastępują modelami kreatywnymi, pozwalającymi efektywnie wdrażać oryginalne sposoby zarządzania firmą muzyczną oraz tworzonymi przez nią i na jej potrzeby treściami i dobrami. Korzystając z nich, masz znowu czas myśleć i realizować swoje pomysły.
– Niezależność to najlepszy katalizator dobrej muzyki. Choć czasami będzie trudno, buduj karierę w oparciu o nią, a nie w oparciu o nadzieję, że kiedyś dostrzeże cię wielki menedżer albo wielka wytwórnia. Jeśli wszystko będzie się toczyło po twojej myśli, prędzej czy później zgłosi się do ciebie ktoś, kto zechce ci pomóc. Ale wtedy to ty będziesz dyktować warunki.
Ciąg dalszy nastąpi…