Para B&W 800 D3 kosztuje w Polsce 135 tysięcy. To cena nowego BMW 220i Coupe. Mogłoby być trochę mniej, ale polska chciwość i tym razem wzięła górę – w USA komplet kolumn kosztuje 30 tys. dolarów, w Wielkiej Brytanii 22,5 tys. funtów. W obydwu przypadkach jest taniej. Można nawet zaryzykować twierdzenie, że wielokrotnie, biorąc pod uwagę, że w Polsce średnie zarobki wynoszą 905 dolarów, w Stanach 3258 dolarów, na Wyspach zaś 2960 dolarów.
Marketing w branży audio polega jednak nie na uleganiu demagogii liczb, lecz tworzeniu magii, w której rozpływa się brutalna prawda o lichwiarskiej polityce cenowej. Istnieje wiele chwytów – mniej lub bardziej finezyjnych – mających na celu wywołanie wrażenie, że coś, co jest nieprzyzwoicie kosztowne nosi wszelkie cechy okazji.
Jeden z najpopularniejszych polega na wywieraniu brutalnej presji na recenzentach sprzętu audio podszytej na przykład groźbą wycofania reklam z gazety, gdzie miałaby się ukazać krytyka. Można też pomachać plikiem banknotów dla zachęty do większej współpracy, a nawet podesłać przysłowiową kopertę. Kilka dni temu swój finał miała głośna sprawa, w której koncern Warner był oskarżony o kupowanie u popularnych youtuberów, w tym PewDiePie, pozytywnych recenzji gry „Śródziemie: Cień Mordoru”. Firma płaciła setki i tysiące dolarów za opinie, które miały być pozbawione jakichkolwiek negatywnych odczuć oraz krytycznych uwag. Tym sposobem materiały promocyjne uchodziły za rzetelne recenzje, co wzbudziło zdecydowaną reakcję ze strony amerykańskiej Federalnej Komisji Handlu. Czy uważacie, że w świecie audio ten mechanizm jest nieznany? Nie bez powodu w notce redakcyjnej zwracamy uwagę, że za recenzowanie sprzętu nie pobieramy opłat.
Inny – równie częsty sposób – sprowadza się do nachalnego wmawiania, iż na przykład wzmacniacz za 100 tysięcy złotych gra tak jak wzmacniacz za 500 tysięcy złotych. Nikt nie jest w stanie tego sprawdzić, więc można bezkarnie posługiwać się tego rodzaju wyrachowanymi kłamstewkami, tworzącymi fałszywe przekonanie o rzeczywistej wartości komponentów.
Równie często pojawia się argument ostateczny, choć w naszej opinii najzabawniejszy, iż dobry sprzęt audio budzi prawdziwe emocje, a prawdziwe emocje nie mogą kosztować za dużo.
Po pierwsze, filozofowie i naukowcy od dekad główkują, czy to rzeczywiście prawda. Powstały setki książek, z których wcale nie wynika, że muzyka faktycznie wywołuje emocje. Skojarzenia, myśli, reakcje – owszem, ale emocje? To wcale nie jest pewne.
Po drugie – jeżeli jakość dźwięku, ściśle powiązana z jego ceną, ma jakiekolwiek znaczenie w ich generowaniu, to skąd się wzięło 100 mln zadowolonych użytkowników Spotify, z których większość słucha podłych empetrójek przez głośniczki swoich laptopów lub słuchawki za 5 złotych? Przyjemność płynąca ze słuchania muzyki wcale nie musi być przyjemnością płynącą ze słuchania muzyki z użyciem luksusowego systemu reprodukcyjnego.
Po trzecie – jeżeli sprzęt ma budzić emocje, muszą to być emocje zamierzone przez autora piosenki, kompozytora kwartetu, czy twórcę opery. Niestety, nie jest to realne. Choćby dlatego, że – dla przykładu – utwór pomyślany jako żałobny dla osoby, która nie ma świadomości jego przeznaczenia będzie wydawał się radosną melancholią.
Poza tym zapewniamy: intencją 99 procent muzyków jest zarabianie pieniędzy, a nie przekazywanie emocji. I to jest rzecz, która łączy ich z większością wytwórców sprzętu audio oraz ich dystrybutorami, którzy tylko udają miłośników muzyki i prawdziwych audiofilów. Na szczęście znamy i takich, którzy są ich przeciwieństwem. I wcale nie jest ich mało. Dzięki bogu! Z ich pomocą odkrywamy, że audiofilskie zabawy nie ograniczają się tylko do wyciągania forsy.
foto: Pixabay/CC0