ŻELAZNE NIUANSE

ŻELAZNE NIUANSE
Długo się zastanawialiśmy, dlaczego nie przepadamy za muzykami tej miary, co Diana Krall, Gregory Porter, Norah Jones, Anoushka Shankar, Pat Metheny czy Dire Straits.

Kiedy nad ranem ci się śni, że jesteś księciem Westminsteru, po przebudzeniu co najmniej jeszcze przez kilka godzin występujesz w tej roli. Czasami chemia tych rojeń jest zbyt silna i widzisz na przykład na swoim czole odcisk cylindra. Kiedyś złapało to nas w Krynicy Morskiej. Weszliśmy do salonu śniadaniowego naszego jednogwiazdkowego pensjonatu krokiem kogoś, komu nigdy nie brakowało 50-letniej szkockiej do obiadu, a jajecznicę zamówiliśmy z akcentem, którego George i Charlotte Windsor nigdy nie opanują. Właścicielka nie wystawiła faktury za posiłek. Poprosiła tylko o wspólne zdjęcie, które potem jeszcze długo służyło za reklamę.

To rzadkie chwile, kiedy czujesz się prawdziwie spełniony, choć przecież tylko na pograniczu gęstej fantasmagorii i mglistej rzeczywistości. Przekroczyłeś granicę rozumu, odpowiedzialności i własnej historii. Powinieneś się wstydzić, a jednak twoje ułudne doświadczenie jest ci bliższe niż pamięć realnych zdarzeń. Jeżeli jesteś racjonalistą, będziesz szukać wzorów dla swoich sennych teleportacji. Jeżeli jesteś nałogowcem, zapłacisz dowolną cenę za relatywizującą substancję. Jeżeli jesteś poetą, podpiszesz pakt z diabłem dla błyskotliwej metafory, dzięki której poczujesz odcisk cylindra na swoim czole.

Mamy kilka płyt, które w dowolnym momencie – co być może jest trywialne – pozwalają nam wyrwać się spod działania siły ciężkości. Bach i Webern w wykonaniu Piotra Anderszewskiego. Klawesynowe kreacje Zuzany Ruzickowej. „Pieśń o Ziemi” Mahlera z Kathleen Ferrier. Klasyka rebetiko śpiewana przez George Dalarasa. Kilka albumów Manosa Hatzidakisa. „Koncert skrzypcowy” Szymanowskiego grany przez Wandę Wiłkomirską. Kwartety Szostakowicza w ujęciu Borodin Quartet. Fado Amalii Rodrigues. Moglibyśmy jeszcze długo, ale wtedy zapomnielibyśmy dodać, że są to nagrania, które atomizują nas niezależnie od sprzętu, który pojawia się na platformie startowej. Chociaż zawsze wolimy zaczynać podróż z dwoma tercetami podwójnych triod. Łatwiej wtedy o arystokratyczny krok i właściwy akcent.

Długo się zastanawialiśmy, dlaczego nie przepadamy za muzykami tej miary, co Diana Krall, Gregory Porter, Norah Jones, Anoushka Shankar, Pat Metheny czy Dire Straits. Owszem, kilka razy zdarzyły się z nimi przyjemne chwile, ale były to chwile natychmiast obumierającej satysfakcji. Nigdy nie potrafiliśmy zachwycić się bukietem pięknych tulipanów, bo natychmiast wyobrażaliśmy je sobie w kompostowniku. W cudownym zapachu ściętego kwiatu czuć woń rozkładu. Podobnie jest z twórczością wielu artystów. Pięknie brzmią, ale głębiej jest martwa tkanka. Nie ma interferencji na granicy snu i jawy. Nie sięgasz po pióro, żeby podpisać pakt z diabłem.

Chwile, gdy senna chemia albo wielka sztuka pozwalają porzucić okowy głupoty, naiwności, płytkich sądów i prymitywnej natury są o tyle cenne, że na co dzień zmagamy się ze skutkami złego smaku i szybkich wrażeń. Ot, tu jasne pełne z browaru Braniewo, tam jakieś sezonowe piwo z Kormorana, kiedy indziej pilzner Miłosław, a wszyscy, że to mistrzostwo świata. Nie do końca. Za pierwszym razem jest dobrze. Za drugim dostrzegasz dziwne nuty. Za trzecim na języku czujesz kwaśną goryczkę, tani miód i rdzawe żelazo. To są niuanse. Możesz je opisać, ale nie zmienisz głębokości swojego rozczarowania. Nie ulegniesz metafizyce. Metafizyce, która anuluje faktury za jajecznicę. Chcesz sprawdzić jak to działa? Wyłącz swój audiofilski sprzęt. Wyrzuć swoje audiofilskie płyty. I teraz posłuchaj muzyki, która rozsadza ci serce. Nie potrzebujesz modnego konwertera, drogiego gramofonu, kolumn za milion złotych. Prawda? Ale tercet podwójnych triod na pewno pozwoli ci zrozumieć, że nie jest sztuką być audiofilem. Sztuką jest pogarda dla żelaznych niuansów.

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj