Kiedy w 557 r. n.e. Madam Xiang, znana wojowniczka tamtego okresu, rozkładała się ze swoimi wojskami w nadmorskiej miejscowości Yangjiang, pewnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że tworzy właśnie wielką światową audiofilską historię. Pełną krwi, przemocy, gwałtów, dekapitacji, amputacji oraz ran ciętych i szarpanych. Postój żołnierzy w tym miejscu przyczynił się piętnaście wieków później do powstania wielkiej fortuny pozwalającej na realizację najdzikszych i najbardziej ekstrawaganckich fantazji, jakie może mieć miłośnik dobrego hi-fi.
Zatrzymując się w Yangjiang, pani Xiang zdeterminowała historię tego miasta. Czego bowiem najbardziej na świecie potrzebuje armia będąca na wojennym szlaku? Mieczy, noży, kos, brzytew, tasaków… Wszystkiego, co ostre i śmiertelnie niebezpieczne. Miejscowa ludność zaczęła więc kuć żelazo, póki gorące, dostarczając stacjonującym oddziałom potrzebnych narzędzi. W ten sposób Yangjiang stało się głównych ośrodkiem produkcji elementów tnąco-koszących w Chinach. I jest nim do dzisiaj.
W tym niewielkim jak na chińskie warunki mieście, liczących niespełna pół miliona ludzi, położonym w prowincji Guangdong, znajduje się obecnie ponad 1400 fabryk i zakładów, zajmujących się wytwarzaniem noży, scyzoryków, kordzików, szabli, pił i co tam jeszcze ludzkość wymyśliła, żeby ciąć, siekać i szatkować. Skupia się tutaj 60 procent całej chińskiej wytwórczości tej branży. Największym spośród wszystkich przedsiębiorstw jest przedsiębiorstwo Shibazi.
Shibazi, które dzisiaj należy do 10 największych firm Guandong, zostało założone w 1983 roku przez pana Li Hui, który sprzedawał ciasteczka wypiekane przez swoją żonę, by zgromadzić kapitał w wysokości… 300 dolarów na otwarcie zakładu kowalskiego o powierzchni 200 metrów kwadratowych. Dzięki ciężkiej pracy oraz najlepszych technologiom stworzył prawdziwe, wielomilionowe imperium zatrudniające ponad 2000 osób. Shibazi (w języku chińskim oznacza 18 synów) jest królem noży kuchennych. Na jej czele stoi obecnie Li Jee. Drugi syn założyciela. Ma 49 lat, jest potężnym biznesmenem i posiada sprzęt audio, którego nie ma nikt na świecie.
Po raz pierwszy audiofilski świat dowiedział się w nim w 2008 roku. To wtedy za namową chińskich przyjaciół odwiedził go – w czasie trwania Guandong Audio Show – Robert Harley, dziennikarz amerykańskiego magazynu „The Absolute Sound”. Człowiek widział wiele w swoim życiu, ale zdębiał na widok skarbów zgromadzonych przez Li Jee. Znalazł wszystko, co najlepsze i najrzadsze w audiofilskim świecie – kolumny, odtwarzacze, gramofony. Kilkanaście specjalnie zaadaptowanych akustycznie pomieszczeń odsłuchowych, kilkadziesiąt różnych systemów. I kilkaset tysięcy płyt. Robert uznał, że płytoteka chińskiego audiofila może konkurować z płytoteką Kongresu Amerykańskiego. Podwładni pana Li Jee pękali z dumy, że ich szef właśnie zyskał tytuł „The World’s Number One Audiophile”. Nadali mu przydomek „Płonący Nóż”.
Pan Li nie jest sknerą, zazdrośnikiem ani sobkiem, więc swoją pasją postanowił się podzielić z całą wrażliwą częścią ludzkości, po prostu udostępniając jej swoje audiofilskie cymesy. W 2010 roku otworzył Museum of World’s Hi-End Audio and Visuals. To jedyna tego rodzaju instytucja na świecie. Mieści się w niej ponad 200 instalacji odsłuchowych, 29 specjalnych audytoriów, z których największe przyjmie 50 osób, 800 tys. winyli oraz 1,3 mln CD. Pan Li chciałby wokół niej budować kulturę i duchowość miasta, które – co tu kryć – jest pod tym względem dość ubogie. Jego marzeniem jest, by placówka ta stała się początkiem czegoś, co stanie się symbolem Yangjiang. Tak jak opera jest symbolem Sydney.
Dyrektor generalny Shibazi jest wielkim fanem winyli. W młodości nierzadko wydawał ostatni grosz na albumy. Podczas podróży biznesowych lubi wyrwać się na kilka godzin z sideł merkantylizmu, żeby poszukać interesujących okazów w sklepach muzycznych. Pasja go nie opuszcza ani na chwilę. Wstaje codziennie o 6 rano, przez dwie godziny słucha płyt i kilka minut po 8, uświęcony wielką muzyczną sztuką, jest już gotowy zarządzać swoim ostrym imperium.