Efektem jest blisko 30-minutowy film będący czymś w rodzaju zbiorowego portretu ludzi, których życie przyschło do regałów z winylami. Niektórzy pewnie będą ich traktować jak strażników świętego Graala, bohaterów ostatniej bitwy czy załogę końcowego posterunku, ale dajcie im kilka procent udziału w jakimś kalifornijskim startupie, a natychmiast porzucą swoje gnuśne budki, w których nie zarobią nawet na tabletki przeciwalergiczne…