JAZZOWA JESIEŃ 2021

JAZZOWA JESIEŃ 2021
Tegoroczna Jazzowa Jesień w Bielsku-Białej to 6 koncertów wybitnych muzyków, głównie spod znaku ECM, które odbyły się od 18 do do 20 listopada.

Jazzowa Jesień im. Tomasza Stańko, która gości w Bielsku-Białej miała wejść w pełnoletność w zeszłym roku, ale została odwołana. Tym razem nic nie stanęło na przeszkodzie, ale 18. urodziny przepadły. Tegoroczna edycja odbyła się pod numerem 19. i nie przeszkodził w tym nawet COVID-19. Forma skrócona do trzech dni festiwalowych okazała się trafna. Sześć koncertów od czwartku do piątku (18-20 listopada 2021) ani nie dało wrażenia zbyt rozwlekłego festiwalu, ani nie pozostawiło niedosytu. Było w sam raz. A program został w części przeniesiony z odwołanej edycji, lecz nie ma wątpliwości, że w całości zapowiadał się na plakatach bardziej atrakcyjnie.

I tak, pierwszego dnia wystąpili dwaj artyści wydający ostatnio swoją muzykę pod szyldem istniejącej od ponad 50 lat monachijskiej wytwórni ECM (nie mogło być inaczej, bo ECM stanowi programowe wsparcie festiwalu): Jakob Bro i Vijay Iyer. Oba koncerty wybitne, ale pierwszy ciekawszy.

Jakob Bro zaprosił do swojego tria perkusistę Jorge Rossy’ego oraz kogoś więcej niż trębacza — Arve Henriksena. Skandynawski trzon zespołu sprawił, że powstało coś na najwyższym poziomie (może jestem nieobiektywny, ale lubię skandynawski jazz). Lider tria pozostawał jednak w cieniu Henriksena. I zrobił to na pewno świadomie. Ten był po prostu nie do zatrzymania, jakby był sportowcem, który ma swój najlepszy dzień w karierze. Żywiołowo grał na trąbce, a nawet czymś, co stanowiło tylko jej fragment, jakby w drodze na koncert przejechał po niej tramwaj przecinając ją na pół (choć wiadomo, że w B-B tramwaje już dawno nie jeżdżą). Śpiewał, wykonywał wokalizy, które polskim słuchaczom mogły przywoływać na myśl Mateusza Pospieszalskiego, a do tego wszystkiego mieszał w elektronice. Prawie jakby sam był liderem i tworzył całą muzykę z tłem gitary i perkusji. Niemniej, mieliśmy do czynienia ze zgranym zespołem, a utwory rozwijały się od melodyjnej gitary po zwariowaną eksperymentalną wielowątkową muzykę wypełnioną dźwiękami, których z zamkniętymi oczami nie kojarzyłoby się w żaden sposób z trąbką i gitarą. Niesamowita podróż przez zakamarki niezwykłej wyobraźni muzycznej twórców.

Z kolei u boku Vijay Iyera wystąpiła Linda May Han Oh na kontrabasie i Tyshawn Sorey na perkusji. Zagrali jazz tak doskonały, że aż… nużący. Mistrzowskie, dynamiczne granie, bez zająknięcia, ale niemal w całości w podobnym tempie. Muzyka monotonna w swym całościowym przekazie, na podobnym poziomie głośności, który przycichał tylko z rzadka na czas improwizacji kontrabasistki. Słuchało się tego z wielką przyjemnością, wpadając nawet w trans, ale nie było w tym nic odkrywczego. Żaden z muzyków nie wychodził przed szereg, za to publiczność brała sprawy w swoje ręce i to ona wychodziła. Symbolem tej perfekcyjnej muzyki, w której nie było miejsca na większe emocje były maski muzyków – jako jedyni artyści podczas festiwalu zaprezentowali się ze sceny w ten sposób.

W piątek pierwszym koncertem był występ Mathiasa Eicka promującego płytę „When we leave”. Oprócz sekcji rytmicznej, brzmienie zespołu wzbogacił fortepian i skrzypce. Koncert był po prostu przyjemny i w stylu Mathiasa. To były niedługie piosenki, jedna po drugiej. Kto lubi jego muzykę, nie mógł być rozczarowany. A kto nie zna, zapewne mógł się do niej przekonać i podczas przerwy udać się do stoiska z płytami ECM, by zabrać te nuty do domu.

Na czas drugiego koncertu tego wieczoru scenę zajął Maciej Obara ze swoim sekstetem, by zaprezentować projekt, jaki miał zostać zagrany rok wcześniej – „Euforila”. Maciej Obara jest muzykiem, który nie zawodzi, choć tworzy jazz niełatwy i mocno ekspresyjny. Kto jednak wybiera się na Obarę, wie co robi i wtedy wychodzi usatysfakcjonowany. Obara nie rozczarował, choć był cokolwiek przewidywalny, ale to nie zarzut. Był sobą.

Sobą była także bohaterka przedostatniego koncertu festiwalu w sobotę – młoda bielszczanka Kasia Pietrzko. Jeszcze za życia Tomasza Stańki usłyszała od Mistrza, by zawsze szła swoją drogą i nie oglądała się na innych. Wygląda na to, że wzięła sobie te słowa do serca i stworzyła swoją własną muzykę, o której od dawna marzyła. Skomponowała całość, a do zagrania zaprosiła chór mieszany i pięciu dęciarzy oraz swoją sekcję rytmiczną – Andrzeja Święsa na kontrabasie i Piotra Budniaka na perkusji. Powstała muzyka ciekawa, skomplikowana rytmicznie i bez wątpienia pokazująca, co Kasi Pietrzko w duszy gra. To była jej muzyka, a ona sama swoją pozytywną energią pokazała, że idzie swoją drogą i cieszy ją to, co tworzy. Była autentyczna, czasem wstawała, by dyrygować swoją orkiestrą. I bez wątpienia oddawała się temu w całości. Z dużą przyjemnością patrzyło się na to zaangażowanie.

Mocnym akcentem na koniec Jazzowej Jesieni był Skalpel. Duet didżejów wspierała sekcja rytmiczna – kontrabas i perkusja oraz wibrafon i trąbka. Projekt „Music for S” poświęcony został Tomaszowi Stańko i składał się z interpretacji jego kompozycji. Pomiędzy utworami brzmiał Głos patrona festiwalu zaczerpnięty z różnych wywiadów, w których mówił o swojej drodze artystycznej. W rolę „S” wcielił się Piotr Damasiewicz, doskonale wpisując się w to, co w tle robili pozostali muzycy. A połączenie brzmienia wibrafonu (na tym instrumencie doskonale grał Piotr Rakowski) z elektroniką Marcina Cichego i Igora Pudło okazało się genialnym dopasowaniem. Był to chyba najdłuższy występ podczas tegorocznego festiwalu. Na koniec występu Skalpel i drużyna zagrali jeszcze trzy własne kompozycje spoza projektu. I dobrze, bo nie chciało się wychodzić.

Festiwal należy zaliczyć do bardzo udanych i niezmiernie cieszy fakt, że w ogóle się odbył. Zaś organizatorom oprócz podziękowań potrzeba słów wsparcia, by odważniej promowali go w przyszłości, gdyż patronat medialny ograniczony do lokalnego Radia Bielsko, które z jazzem nie ma nic wspólnego, czy Kroniki Beskidzkiej, to zbyt skromnie, jak na takie wydarzenie z tradycjami, sygnowane nazwiskiem muzyka znanego na całym świecie. Zresztą, wszyscy artyści pokazali dobitnie, że Stańko był dla nich ważny, dedykując mu swoje kompozycje, a nawet tworząc całe projekty z Tomaszem Stańko w tle.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Grabowski

Kategorie: MUZYKA, NOWOŚCI

Skomentuj