W audiofilskim światku irytuje mnóstwo rzeczy. Nieuczciwe recenzje, przekupni krytycy, horrendalne ceny, sezonowe mody, irracjonalne przekonania, głupie durnoustroje, święte wojny, fałszywy marketing i wysoka nadreprezentacja samców. Szczególnie jednak drażnią dziesiątki megalomanów, którzy jeżdżą od wystawy do wystawy, prezentując swoje „rewolucyjne”, „przełomowe”, „epokowe” i „prekursorskie” produkty powstałe po latach badań, eksperymentów, prób, odsłuchów i konsultacji, co oczywiście ma odbicie w cenach, których nie powstydziliby się dilerzy awionetek.
W rzeczywistości są to rzeczy powstałe zazwyczaj z dość przypadkowo zestawionych elementów albo wręcz dostarczone przez jednego z wielu wschodnioazjatyckich producentów, którzy codziennie zalewają nas swoimi propozycjami: od wzmacniaczy lampowych w klasie A po przenośne odtwarzacze DSD i termonuklearne baterie do porządkowania przepływów wewnątrz kabli USB. Najbardziej żal nam początkujących miłośników dobrego dźwięku, bo zanim się zorientują, na czym polega audiofilski ezoteryzm, stracą kilka fajnych dziewczyn, nie pojadą do Tokio, puszczą prawdziwą fortunę i dopiero po wielu latach nabierania takich kosztownych doświadczeń dojdą do wniosku, że większe znaczenie dla ich systemu ma grubość dywanu niż grubość kabla w cenie wypadu prywatnym samolotem na Malediwy. I będzie to wniosek prawdziwy.
Na szczęście jest jeszcze garstka ludzi w biznesie audio, którzy nie muszą posługiwać się podejrzanymi metodami, żeby przekonywać do swoich produktów, bo bronią się same. Jednym z nich jest Roy Gandy, człowiek, który założył firmę Rega. Produkuje ona uczciwe gramofony, choć nie tylko, które słyną z jakości, trwałości, prostoty i dobrych cen. Nie kryje za tym jednak żaden podstępny plan, tylko przekonanie, że prawdziwa inżynieria nie ma nic wspólnego z wymysłami godnymi J.K. Rowling czy krasnoludkami, które trzeba opłacać małymi diamencikami od najlepszych szlifierzy z Antwerpii. Książka poświęcona historii Regi oraz sylwetce jej założyciela to lektura obowiązkowa dla wszystkich, którzy sztukę reprodukcji dźwięku chcą rozumieć jako porządną robotę, a nie pokaz sztucznych ogni, demonstrację syren strażackich i przejazd transwestytów z Krasnojarska. Z całym szacunkiem dla transwestytów, a tym bardziej Krasnojarska.