Mechanizm podkręcania liczników na YouTube młody artysta ze Śląska ujawnił na swoim blogu (click here), natychmiast wywołując poruszenie w całym środowisku, co jednak trochę zaskakuje, bo środowisko doskonale wie, że nie od dzisiaj wyniki nabija się sztucznie nie tylko na YouTube, ale też na Twitterze i Facebooku. Po co?
Muzycy naiwnie myślą, iż duża liczba wyświetleń klipów przyniesie im górę złota z reklam podczepionych przez operatora do teledysków. Tymczasem za milion-półtora miliona odsłon na YT można dostać najwyżej 300-400 złotych, może więcej, jeśli rzecz jest chodliwa za granicą. Ale to i tak nie zwróci kosztu aukcyjnego zakupu tych odsłon. Ich cena nie jest przypadkowa – ludzie, którzy podkręcają liczniki doskonale wiedzą, że oprócz nich nikt nie zarobi na pompowaniu statystyk.
Podobnie rzecz ma się z Facebookiem, tyle że serwis ten ma oficjalny cennik na lajki. W przypadku fanpage AUDIO LIFESTYLE za 94 złotych dziennie moglibyśmy mieć 152-610 nowych pacjentów. Można więc szybko i bezproblemowo zdobyć kilkaset tysięcy polubień, jednak nic z tego nie wynika. Większość komercyjnych lajków to martwe dusze, które niczego nie kupią, nic nie napiszą, żadnego posta nie puszczą dalej.
Z punktu widzenia artysty czy wydawcy, dla którego najważniejsze jest sprzedać płytę, reklamę, bilet lub koszulkę taki lajk jest lajkiem pustym i kompletnie bezwartościowym. Ale nie dla właścicieli YouTube, Twittera czy Facebooka, którzy z dziwnym spokojem patrzą na tego rodzaju praktyki, tolerując miliony kont zombie. Owszem, od czasu do czasu robią porządek, ale chyba bardziej po to, by uświadomić jeszcze nieuświadomionych, że są różne możliwości… rozwoju w ich serwisach.