BURSZTYN LIPAWY

BURSZTYN LIPAWY
W ponurym postsowieckim krajobrazie łotewskiej Lipawy widok awangardowej sali koncertowej jest równie abstrakcyjny jak myśl, że latem przyjedzie tu na wypoczynek książę Monako ze swoim dworem

Nawet w lipcu nie ma tu tłumów, choć miasto nadbałtyckie i pięknych, szerokich, piaszczystych plaż mógłby pozazdrościć niejeden kurort. Może dlatego, że w każdej większej fali wszyscy widzą kiosk rosyjskiej łodzi podwodnej, w niewinnym terkocie motoroweru słychać bombowe Tupolewy, a w dzikim krzyku mewy bojowy zew spadochroniarzy?

Niespełna stutysięczna Lipawa to miasto portowe, ale ciągle wisi nad nim paraliżujące fatum zamkniętej bazy marynarki wojennej, którą Sowieci zwinęli dopiero w latach 90. ubiegłego wieku. Pozostawili po sobie uporczywy zapach ryb, klimat zimnowojennego strachu, góry rdzewiejącego metalu, szpetne blokowiska i imperialne urzędy, gdzie zamiast pułapek na myszy rozstawiono miniaturowe miny przeciwpiechotne. I wiszącą w powietrzu groźbę – wierniomsa! Na dnie Bałtyku zaś beczki z porzuconą bronią chemiczną. A może to odpady atomowe z okrętów? Jeśli przejdziesz na drugą stronę kanału portowego, do Karosty, gdzie zawsze było więcej Rosji niż Łotwy, tutejsi apaszowie opowiedzą ci o tym więcej. Chyba że któryś okaże się dusicielem. Matrosem, który nie chciał podczas ewakuacji wrócić do matuszki Rossiji, bo tutaj zawsze miał butelkę i dziewczynę jak melina, a teraz jest mu wszystko jedno.

I nagle na tej inflanckiej rubieży wyrasta bursztyn. Sala koncertowa. Droga i piękna. W lesie portowych dźwigów i bezładzie ohydnych domów. Lipawa dla Łotyszy ciągle jest sercem tego kraju. Nie Ryga. Nie Dźwińsk. Widocznie uznali, że serce będzie mocniejsze, jeśli powstanie tu nowa filharmonia. Dla kogo? Dla najstarszej łotewskiej orkiestry symfonicznej. Na przykład. I dla tych, którzy nie chcą już słuchać upiornych zgrzytów żurawi w sine grudniowe poranki. Tu mieści się otwarta jesienią tego roku sala koncertowa na 1000 miejsc, kameralna na 154, miejska szkoła muzyczna, bary, restauracja… Lipawa jest dumna z dzieła zaprojektowanego przez Austriaka Volkera Giencke. Gdyby wyburzyć Pałac Kultury i Nauki i wznieść tam świetlistą filharmonię, Warszawa też byłaby dumna. Na razie chce być dumna z historii, z której nie może być dumna. To trudne.

Trudne też dla Łotyszów. Może bardziej. Wystarczy chwila w Karoście, żeby ze szczegółami poznać historię Legionu Litewskiego – dwóch dywizji grenadierów SS sformowanych z Łotyszy, którzy bili się tu z ruskimi pod koniec wojny. Nie wszyscy zostali wcieleni przymusowo. Bronili Kurlandii do maja 1945 roku. Kurlandia zresztą była kiedyś polska, a Lipawa po II rozbiorze była jedynym portem Rzeczypospolitej. Miejscem tak ważnym jak dzisiaj dla Łotwy. To główny port tego małego kraju, który ciągle czuje na swoim karku łapę Kremla. Aby o tym zapomnieć, czasami trzeba zrobić coś szalonego. Postawić szklany gmach filharmonii w środku niczego i nazwać go Great Amber.

Kategorie: MUZYKA, NOWOŚCI

Skomentuj