Gwałtownie spada popyt nie tylko na płyty, ale także pliki muzyczne. W to miejsce wciska się bezpardonowo streaming, który np. w takiej w Norwegii stanowi już 75 procent rynku fonograficznego. Przyczyny popularności są oczywiste – serwisy-on demand najczęściej są za darmo i oferują niemal wszystko, co ludzkość wydała od czasów jaskiniowych. Dla użytkowników to prawdziwy raj oraz zbawienie. Również finansowe.
Redakcja AUDIO LIFESTYLE od blisko 10 miesięcy używa bezstratnej wersji WIMP-a w cenie 40 zł za miesiąc. Serwis ten oferuje muzykę w jakości CD i całkowicie wyleczył nas z głupiego – jak się okazuje – nawyku kupowania albumów po 50, 60 czy 70 zł. Dzięki temu w tym czasie zaoszczędziliśmy przynajmniej 10 tys. złotych. Czy żałujemy, że te pieniądze nie trafiły w ręce artystów? Wolne żarty. Czy ktoś kiedykolwiek przejmował się tym, że zamiast na bieliznę Dolce&Gabbana wydawaliśmy pieniążki w salonach muzycznych? Poza tym – artyści zawsze dostawali z puli rynkowej najmniej, a jeśli już ktoś robił karierę, to nazywał się Bono i zgarniał większość utargu.