Rzeczywiście, zyski artystów są śmieszne – ostatnio głośno o zespole Galaxie 500, który dostał za 6 tys. odtworzeń 1 dolara do podziału na trzech. Ale mniej więcej tyle dostają blogerzy za prowadzenie swoich blogów. W czym są lepsi muzycy? Zwłaszcza muzycy z kapeli, której sława skończyła się 20 lat temu? A żeby było ciekawiej, to amerykański Forbes odkrył, że choć Spotify płaci nędznie, to i tak 16 razy lepiej niż radiostacje naziemne!
Spotify broni się przed zarzutami Yorke’a o wyzysk, mówiąc że do tej pory wypłacił artystom 500 mln dolarów, a do końca 2013 roku będzie to okrągły miliard. I wskazuje, że dzięki niemu w wielu krajach znacznie zmalało piractwo i zwiększyły się dochody koncernów fonograficznych. Faktycznie, dostęp do 20 mln utworów za darmo (przerywany jednak reklamami) lub za stosunkowo niewysoki miesięczny abonament w Beneluksie czy w Skandynawii znacznie ograniczył nielegalne ściąganie plików. Ale należy uwzględnić też, że w niektórych państwach, np. w Nowergii czy Francji, zaczęły obowiązywać ostre przepisy antypirackie. I na dobrą sprawę nie wiadomo, co działa lepiej – nowe prawo czy usługi streamingowe?
Opublikowane przez Spotify badania dotyczące Holandii wcale nie potwierdzają, że streaming jest cudowną receptą na zmniejszanie szarej strefy. Ot, w ciągu 5 lat raptem zmniejszyło się ono raptem o 10 procent. Z różnych przyczyn. Okazuje się np., że są artyści, których ludzie nie chcą piratować i są okresy, kiedy fani nie mają żadnych hamulców, żeby hulać na torrentach, np. podczas festiwali muzycznych. Być może piractwo się zmniejszyło, bo ludzie nie widzą wystarczająco ciekawych płyt do kopiowania…
Model wynaleziony przez Szwedów wcale też nie powoduje jakiegoś szalonego wzrostu zysków – przemysłowi muzycznemu daleko do rekordowych poziomów sprzed siedmiu-ośmiu lat. Statystyki pokazują, że branża zarabia w streamingu głównie na starociach. Za które serwisy takie jak Spotify słono płacą. Jeśli podsumować więc horrendalnie wysokie opłaty licencyjne za kontent muzyczny dla jego właścicieli oraz marne przychody z abonamentu – tylko co czwarty użytkownik Spotify decyduje się na płatną usługę, reszta korzysta z darmowej opcji – nie można się dziwić, że artystom w tej koncepcji zostają okruszki.
Chyba że jest się postacią formatu Thoma Yorke’a. Stać go na wycofanie ze Spotify płyty Atoms for Peace i „The Eraser”, bo ma tam jeszcze cały katalog Radiohead, z którego będzie żył dobrze on i następne trzy pokolenia w jego rodzinie. A jego szlachetna intencja, by pokazać poprzez swoją akcję, że młodzi muzycy przymierają głodem i nie stać ich na superprodukcje, które znalazłyby miliardy nabywców jest podszyta zwykłą naiwnością. Świat jest bowiem przepełniony złą muzyka, za którą nie tylko nie warto płacić, ale nawet poświęcać jej czasu. Ale, ale, czy rzeczywiście za tym kryją się szlachetne intencje? Bo muzyka Yorke’a właśnie trafiła do nowego serwisu soundhalo. Gdzie można dużo lepiej zarobić niż w Spotify
Kategorie:
NOWOŚCI