Dla tych, którzy nie spodziewają się wojny totalnej i wierzą raczej w niszczącą moc żywności modyfikowanej genetycznie niż atomowych fal uderzeniowych duński Gryphon przygotował nową wersję ręcznej, kompaktowej wyrzutni Mojo. To stosunkowo niewielka instalacja kosztująca zaledwie 20 tys. euro, idealna do sprzedaży w supermarketach i na stacjach benzynowych. Audiofile są przyzwyczajeni do takich szybkich i niedużych wydatków, które zwiększają ich poczucie bezpieczeństwa. Jedziesz wzdłuż morza, słońce świeci i nagle lotem koszącym twój tor jazdy przecina rosyjski myśliwiec. Co robisz? Udajesz się do duńskiej „Biedronki” i zmniejszasz napięcie kupując sobie Mojo, pełniącą funkcję czegoś w rodzaju broni osobistej.
Może się jednak zdarzyć, że twój tor jazdy przetnie nie jeden rosyjski istriebitel, tylko cały pułk ciężkich bombowców z gwiazdami na skrzydłach. No, w takim przypadku trzeba mieć coś na grubego zwierza. Kodo. Podwójne wieże o wysokości 237 cm wyposażone w sumie w 38 luf różnego kalibru. W każdej parze jest kolumna złożona z 8 basowych 8-calówek, które mogą kruszyć najtwardsze umocnienia na świecie. Są napędzane elektrowniami o mocy 1 kW, generującymi fale zdolne demolować nie tylko kremlowskie eskadry bombowe, ale także sputniki i stacje orbitalne z atomówkami na pokładzie. Kodo to sprzęt o potwornej sile i zabójczej precyzji. Dosięgnie każdego. Nikt nie powinien się dziwić, że cała bateria kosztuje 220 tys. euro. Jeden milion złotych polskich. Na tarczy rakietowej też nikt nie dziaduje.