Kanadyjskiego artystę uznajemy za największego pianistę wszech czasów. Po Piotrze Anderszewskim, który bez trudu przekracza pułap osiągnięty przez Goulda, ale bez towarzyszącej temu histerii. Na marginesie – najnowsza płyta polskiego muzyka z suitami Bacha zdobyła fonograficznego Oscara, czyli nagrodę magazynu Gramophone, pokonując między innymi album z naprawdę świetnymi nagraniami Grigorija Sokołowa z Salzburga. Baliśmy się, że nasz człowiek znowu dojedzie na drugiej pozycji, ale na szczęście w pewnym towarzystwie nie trzeba tłumaczyć różnic między geniuszem pierwszej a drugiej kategorii.
Zatem dostaliśmy cynk, że Gould w DSD i wpadliśmy w afektację godną internatowej miłości (!), która chyba dobrze określa nasz stosunek do wielkiego Montrealczyka. Wiemy, oczywiście, że z reedycjami, masteringami i specjalnymi edycjami jest tak, jak z lodami Magnum. Czy w złotym, czy w srebrnym papierku – smakują tak samo. Ale człowiek już taki jest, że szuka podniety nawet w iluzjach. A może zwłaszcza w nich. W każdym razie – na takiej zasadzie kupiliśmy sobie niedawno notesik Moleskine’a, który kosztował nas tyle, co encyklopedia. Wyjątkowe w nim było tylko to, że został ozdobiony motywami z płyt Blue Note. Trzymamy teraz ten zeszycik w świętym miejscu.
Święte miejsce jest obok nagrań Wagnera zrealizowanych przez Soltiego i Janowskiego, kilku płyt Jorgosa Dalarasa, setek różnych wydań Das Wohltemperierte Klavier, ścieżki dźwiękowej do „Pamiętnika znalezionego w Saragossie”, kwartetów Góreckiego w wykonaniu Kwartetu Śląskiego, płyt Wandy Wiłkomirskiej i Kai Danczowskiej oraz kilku tysięcy innych albumów, które uważamy za kamienie milowe w historii ludzkości. Są tam również krążki Glenna. Płaczemy, kiedy wyobrażamy sobie, jak mógłby grać Szymanowskiego. To na pewno już dawno przyciągnęłoby obce i bardziej inteligentne cywilizacje. Ten gość wiedział jak to się robi.
Czy wiedzą to goście z firmy Sony? Oby. Mamy nadzieję. Bo przez nich płakaliśmy. Płakaliśmy, bo najpierw rzucili zanętę, a potem się okazało, że te superaudiofilskie rzeczy Glenna są dostępne tylko w sklepiku Apple’a. W miejscu, które handluje tak naprawdę kiepskimi podróbkami oryginałów płyt. Czy płyta 320 lub 256 kbps to dobra płyta? Nie. To falsyfikat. Licha kopia. Śmiech na sali i krew z uszu. Ale wiemy. Chodzi o handel. Pieniądze. Glennowi już wszystko jedno, jednak to był facet, który zarywał noce, żeby jego płyty brzmiały idealnie. Więc chłopaki, które wymyśliły, że Glenn po remasteringu będzie brzmiał dobrze w jakości iTunes są zwykłymi kłamcami. Którzy na dodatek nie rozumieją, że ludzie ich za to nienawidzą.
PS Po okresie wyłączności dla iTunes remastery Glenna pojawią się w otwartej sprzedaży. Szczerze? Ok, nie będziemy używać brzydkich słów. Chcemy tylko powiedzieć, że nie będziemy kupować po raz dziesiąty tego samego towaru w innym opakowaniu. Kupimy sobie loda. Przynajmniej nikt nam nie mówi, że w innym papierku Magnum smakuje lepiej albo inaczej.