Czy za kilkanaście lat „Vladimir Horowitz” będzie uchodził jedynie za pierwszą aplikację fortepianową na iPada?
Widzieliśmy już Lang Langa grającego na iPadzie, słuchaliśmy zespołu kameralnego wykonującego Schuberta na tabletach, znamy też kapelę rockową używającą w roli instrumentów iPhone’ów. Wiemy doskonale, kto stoi za tymi dreszczowcami, nie będziemy jednak wymieniać jego nazwiska, bo nie chcemy nikomu psuć w piątek dobrego nastroju.
Sprawy idą więc zdecydowanie w złym kierunku i obawiamy się nawet, że wkrótce w imię postępu może dojść do fałszowania historii. Nie zaskoczy nas, gdy jakiś spryciarz zacznie nam udowadniać, iż najlepszą aplikacją fortepianową w historii był „Vladimir Horowitz 1966”, bo cała reszta, łącznie z „Arturem Rubinsteinem”, okazała się azjatyckimi podróbkami.
Z tego względu wolimy kurczowo trzymać się naszych własnych przyzwyczajeń, przekonań i nawyków, choćby miały trącić fanatyzmem. Póki zatem Alzheimer nie pozbawi nas wolnej woli, będziemy niezmiennie utrzymywać, że Bach najlepiej brzmi na fortepianie, a muzyki najprzyjemniej słucha się z czarnych płyt. I proszę prywatnie w naszej obecności nie mówić o serwerach, bo działa to na nas równie przygnębiająco jak opowieści o pacyfikacji My Lai.
Miłego weekendu!