Mieszkający w Nowym Jorku kompozytor, jak widać, z łatwością porusza się między różnymi środowiskami muzycznymi, co jest bardzo charakterystyczne dla artystów zza Oceanu, którzy praktycznie nigdy nie korzystają z łatwego mecenatu, gdyż takiego po prostu nie ma. Muszą więc lawirować między wielką sztuką i komercją, dzieląc swoją twórczość na dzieła handlowe i dzieła ambitne. Kariera Nico Muhly, rozpinająca się na gatunkowych biegunach, nie jest zatem niczym wyjątkowym. Można nawet powiedzieć, że naśladuje on w tym swoich mistrzów, którymi są postaci w świecie amerykańskiej kultury wyjątkowe – John Corigliano i Philip Glass. U pierwszego z nich studiował kompozycję w The Juilliard School, u drugiego zaś praktykował już po dyplomie. Obydwaj mistrzowie napisali niezliczoną liczbę utworów m.in. koncertowych, ale także ścieżek do filmów, wystarczy tylko przypomnieć „Purpurowe skrzypce” Corigliano czy „Koyaanisqatsi” z Glassa.
Podobieństwo do swoich nauczycieli Muhly przejawia także w stylu, którym się posługuje. Z jednej strony mamy zatem eklektyzm, rzadko wykraczający poza granice percepcji ukształtowane przez tradycje symfoniczne Hollywoodzkiego kina, z drugiej minimalizm, bardzo wyraziście lokujący amerykańską muzykę na mapie świata, ale też rzucający długi cień na kolejne pokolenia twórców ze Stanów Zjednoczonych, zahipnotyzowanych tym nurtem. To wszystko składa się na konwencję, która zyskuje szeroką popularność odbiorców, jednak przez krytyków, zwłaszcza z kręgów akademickich, chłostana jest bezlitośnie drwiną, kpiną i nieskrywaną pogardą. W dokonaniach amerykańskich kompozytorów znajdują oni jeszcze jeden powód do szyderstw – mianowicie skłonność do publicystyki. Nico Muhly (czytaj: niko mjuli) nie jest jej pozbawiony – jego opera pt. „Two Boys”, która będzie miała prapremierę 24 czerwca w English National Opera, traktuje o zawartej przez internet znajomości dwóch chłopców, przy czym jeden podrywał drugiego podając się za kobietę. Znajomość zakończyła się tragicznie. A jakie będą recenzje po prapremierze utworu Nica? To już niedługo…