Zgodnie z jego teorią, w organizmach osobników czerpiących przyjemność ze smutnych utworów dochodzi do tzw. efektu prolaktynowego. Prolaktyna to hormon wydzielany przez przysadkę mózgową wskutek traumatycznych wydarzeń – pozwala on zachować w dramatycznych, przygnębiających i depresyjnych sytuacjach równowagę psychiczną, chroniąc przez załamaniem nerwowym i trwałym pogorszeniem nastroju. Jednym zdaniem – substancja ta sprawia, że człowiek czuje się lepiej. Czegoś takiego doświadczają właśnie miłośnicy nut smutku i żałości. Pogrzebowe „Adagio” Barbera daje im więc zastrzyk prolaktyny, dzięki której ich dusze zagłębiają się w błogostanie.
Tego rodzaju skłonność – sugeruje Huron – należy prawdopodobnie do zjawisk osobniczych: zwiększone wydzielanie prolaktyny obserwuje się tylko u osób zdradzających słabość do dołujących brzmień. Nie występuje ono u tych, którzy nie znoszą tego rodzaju twórczości. Czy rzeczywiście jest to regułą, mają potwierdzić badania kliniczne, gdyż na razie teoria amerykańskiego profesora pozostaje tylko teorią.
Na koniec pewna ciekawostka – do tej pory prolaktyna zazwyczaj była kojarzona z kobiecą ciążą i… laktacją. Rzadko była postrzegana jako hormon pocieszenia.
Więcej na ten temat – w artykule San Francisco Classical Voice