Czasami szło na to pół wypłaty, niekiedy prawie cała, zazwyczaj to było jakieś dwadzieścia procent.
Dużo. Ofiara. Poświęcenie. Z obecnego punktu widzenia może nawet czyste frajerstwo. Wielu rzeczy sobie odmawialiśmy, że zdobyć interesujący album.
A dzisiaj za pięć dych miesięcznie mamy w bezstratnym strimingu wszystko. Wszystko!
Czy czegoś nam brakuje w tej szczęśliwości?
Owszem. Wartości. Emocji. Ekscytacji. Dreszczyku. Dobrej muzyki. Odkryć. Jakości. Uczciwości. Pasji.
Obfitość nas nudzi. Banał zabija. Łatwość poniża. Wszystko to o wiele za mało.
Chcemy nowego Milesa, który będzie trudny i nie każdy wejdzie na jego koncert. Nowego Karlheinza Stockhausena, porażającego nie tylko głębokim kabotynizmem. Bouleza, który nigdy nic, ale przecież. Karkowskiego. Toeplitza. Kucharczyka. Mossa. Pendereckiego. Yorke’a. Anderszewskiego.
Którzy nie kombinują, co dla nich lepsze – Spotify, iTunes, YouTube czy może Facebook. Tak nie powstaje dobra muzyka.
Chcemy tych, którzy nie będą tylko dawać za darmo. Chcemy tych, którzy będą dawać coś.