Podczas targów CES 2015 w Las Vegas Sony zaprezentowało walkmana do reprodukcji gęstych plików muzycznych, a Neil Young, który w ubiegłym roku błyskawicznie zebrał na Kickstarterze ponad 6 mln dolarów na realizację Pono poinformował o otwarciu sklepu z plikami hi-res oraz możliwości dodania do swojego gadżetu funkcji DSD. Audiofilów obydwa te wydarzenia mocno podnieciły, sceptyków natychmiast doprowadziły niemal do białej gorączki. Powody?
Po pierwsze – ludzie interesujący się muzyką i sprzętem do jej odtwarzania uznali, że proponowane przez obydwie firmy ceny są absurdalnie wysokie i mogą się podobać jedynie fanatycznym audiofilom z grubymi portfelami. Sony w USA zaprezentowało swój NW-ZX2 za 1100 dolarów, zaś Pony winszuje sobie 399 zielonych za swój trójkątny koszmarek. Dla normalnych użytkowników ceny są nieakceptowalne, tym bardziej, że pod wpływem opinii sceptyków coraz powszechniej wątpią oni w wyższość standardu lepszego niż CD, który uznaje się za optymalny pod względem ludzkich możliwości percepcji sygnałów akustycznych. Przeciwnicy hi-res podnoszą przy tym absurdalną wielkość plików, co wydaje się nie do końca trafionym argumentem w związku z coraz mniejszymi cenami pamięci, oraz brak jednoznacznych naukowych dowodów to, że ludzie reagują pozytywnie na muzykę o lepszym zapisie, jednak najbardziej zżymają się na nieprzyzwoicie wysokie koszty sprzętu, za pomocą którego można usłyszeć niuanse między MP3, CD a 24/192 czy DSD.
Czy mają rację? Owszem, a na łamach New York Post potwierdza to nawet Łukasz Fikus z Lampizatora, który przyznaje, że przewaga wysokich formatów jest minimalna i można ją wychwycić dopiero w drogich systemach, gdzie na samym końcu liczy się to, jaką gęstość ma materiał muzyczny. Promocja HRA (High Resolution Audio) wśród ludzi, którym wystarcza smartfon i MP3 jest więc z góry skazana na porażkę – twierdzą niedowiarkowie – a koncernom i producentom służy wyłącznie do wyciągania pieniędzy od naiwnych, którzy wierzą, że znajdą się w niebie po zapłaceniu za plik więcej niż za wypasiony kompakt na złotym nośniku i z artystycznie wydaną książeczką.
Wątpliwości budzi również szczerość ludzi kierujących ruchem HRA, Gizmodo, jeden z najbardziej wpływowych portali technologicznych na świecie, zwraca uwagę, że w Pono za 400 dolców znajdują się układy z odtwarzaczy Ayre za dziesiątki tysięcy dolarów i pyta, ile naprawdę są warte te kości. Pytanie nie jest pozbawione sensu, tak jak nie jest pozbawione sensu pytanie o to, jakim cudem sporo popularnych płyt, znanych od lat z krytycznie tandetnej jakości nagle pojawia się na rynku w wysokiej rezolucji i otoczce masteringowych fajerwerków. Czy rzeczywiście setki tysięcy płyt dostępnych już w 24-bitowej rozdzielczości w różnych sklepach i serwisach to studyjne perły, czy też po chamsku robione w Foobarze na wysokich parametrach retusze kiepskich oryginałów?
To wszystko skłoniło Gizmodo do opublikowania mocnego materiału „Don’t Buy What Neil Young Is Selling”, który podważa racjonalne podstawy wprowadzania gęstych standardów i oburza do żywego wszystkich szczerych audiofilów przysięgających, że bez problemu znajdują różnice w brzmieniu starych i nowych formatów. Problem polega na tym, iż opowiadają o tym ludzie, którzy potrafią napisać 100 stron o przewadze kabla za 150 złotych nad kablem za 165 złotych i znaleźć 10 powodów, dla których stolik z marmurem włoskim gra gorzej od stolika z marmurem hiszpańskim.
Na masowym rynku muzycznym rządzi wygoda, o czym audiofile zazwyczaj zapominają. Wygoda, w imię której klienci zgodzili się na niską jakość MP3 oraz wybrali słuchanie muzyki poprzez telefony. Jeśli wprowadzaniu wyższej jakości na rynku fonograficznym nie będzie towarzyszyć wyższa użyteczność oraz pełna technologiczna przejrzystość, a jedyną oznaką rozwoju będzie drakońska polityka cenowa, gęstość plików muzycznych stanie się fetyszem dla wąskiej grupki fanatyków. Tak jak winyle.
Materiał Gizmodo do przeczytania tutaj, artykuł New York Post – tu