Testowanie kalifornijskiego przetwornika miało też inne konsekwencje, które – jak się domyślamy – są doświadczeniem innych audiofilów. Znacznie ograniczyliśmy więc kupowanie zwykłych płyt CD. Specjalne wydania, japońskie edycje, wersje deluxe, limitowane serie, zestawy z koszulkami, plakatami albo czapeczkami – proszę bardzo, na to ciągle dajemy się nabierać jako namiętni kolekcjonerzy wszelkiego rodzaju okazyjnych fonogramów. Wiemy, że to naiwność, ale czasami po prostu chcemy być naiwni. Jeśli wydajecie więc album jakiegoś przeciętnego artysty, nie ubierajcie jego legendy w jakiś bełkot o sonorystycznym przełomie, tylko dorzućcie do krążka fajny T-shirt. Pierwsi przylecimy i kupimy.
Bo wszystko inne wolimy już raczej w formie plików, nie bacząc na jojczenie ortodoksów, którzy bajdurzą, że prawdziwe audiofilskie emocje to wycieranie płyt szmatką, przeglądanie książeczek, ustawianie albumów na półeczkach… Szkodliwy sentymentalizm, który hamuje postęp i nabija kasę leniwym menedżerom z wytwórni. Pewne znaczenie ma też fakt, że w stolicy Hanny Gronkiewicz-Walt właściwie nie ma już sklepów muzycznych z prawdziwego znaczenia, jednak najważniejsze jest to, że cyfrowe albumy w jakości powyżej 16/44 dają nam więcej satysfakcji. I mamy tu na myśli satysfakcję absolutną, bez tych wszystkich kontekstowych bzdur o posiadaniu, wycieraniu, dotykaniu, wąchaniu i macaniu tzw. nośników.
Aby się upewnić, że jesteśmy na dobrej ścieżce poddaliśmy się morderczym testom, które polegały na wysłuchaniu pięciu tych samych tytułów w dwóch wersjach – na CD oraz w jakości 24/96. Zagraliśmy „Wisławę” Tomasza Stańki, dwa tytuły Wayne’a Shortera z lat 60. („Adam’ Apple” i „Speak No Evil”) oraz sonaty i partity na wiolonczelę Bacha w wykonaniu Amandine Beyer i „Armenian Spirit” Jordi Savalla. Nasz Sony XA5400ES spisał się znakomicie, ale NuForce UDH-100, który stanął z nim w szranki, był zdecydowanie lepszy. I to nie o paznokieć czy włos, ale o pełną długość rydwanu. Obydwa urządzenia okablowaliśmy naszymi ulubionymi przewodami Crystal Cable, konwerter był podłączany do pecetów z Windowsem XP, Vista i 7 z zainstalowanym Foobarem. Zespół uderzeniowy składał się z pancerników Musical Fidelity M8 oraz B&W 804.
NuForce UDH-100 podczas odsłuchów daje wrażenie głębszej, szerszej i wyższej sceny niż odtwarzacz CD, błyszczy w całym paśmie, tworzy wyraziste kontury wykonawców i pozwala im sensownie dzielić przestrzeń, wyznaczając zdecydowanie strefy autonomii. Niezliczona ilość szczegółów reprodukowana przez UDH-100 sprawia, że kreowane wydarzenia muzyczne są bardzo wiarygodne, a bariera między światem wirtualnym i realnym, między światem wykonawcy i odbiorcy praktycznie się zaciera. Niedrogie konwertery mają z reguły tendencję do grubego syntetyzowania wszelkich zjawisk i zamykania ich w ograniczonym obszarze i oddzielania zmysły od artefaktów, jednak NuForce – który przecież nie należy do najwyższej cenowo półki audio – pozbawiony jest tych wad, dając za każdym okazję podziwiania wszelkich planów zamierzonych (lub nie) przez realizatorów. A przy tym to nie jest sprzęt, który chciałby upiększyć coś na siłę. Przetwarza pliki w ich natywnej rozdzielczości i wcale nie czyni muzyki źle nagranej muzyką lepszą do słuchania. Musimy jednak przyznać, że niektóre płyty uzdatnia do użytku, leciutko przyciemniając nazbyt wrzaskliwą górę i retuszując niezbyt przemyślaną dynamikę środka pasma. Początkowo wydawało nam się nawet, że jest to rzecz związana z okablowaniem, jednak przejście na produkty Audioquest potwierdziło nasze spostrzeżenie. I potwierdziło też naszą początkową obserwację, iż konwerter jest stosunkowo mało podatny na strojenie przy pomocy przewodów. Ale to chyba cecha wszystkich urządzeń z komputerowym rodowodem.
Swoje walory UDH-100 potwierdził nie tylko podczas intensywnej audiofilskiej analityki, ale także w trakcie normalnego użytkowania, stając się po prostu naturalną, niekłopotliwą, niezawodną i bardzo przyjazną dla słuchu emanacją cyfrowego świata, który audiofilom i melomanom oferuje nieprzebraną moc atrakcji. NuForce przyczynił się do tego, że praktycznie skończyliśmy z płytami CD, wybierając zakupy w HDtracks.com oraz Qobuz.com, gdzie jest wszystko, czego nam potrzeba do szczęścia. Jeśli spotkacie nas teraz w jakimś sklepie, to będzie to na pewno sklep z używanymi winylami. Z tym nałogiem nie chcemy i na pewno szybko nie zerwiemy.
Jeśli jesteśmy przy uzależnieniach – w krew weszło nam słuchanie czeskiej stacji D-dur, nadającej klasykę w bezstratnym standardzie FLAC. Dzięki NuForce radio znowu jest niezbędnym elementem naszej audiosfery – jego słuchanie jest czymś więcej niż przyjemnością. Co będzie, kiedy upowszechnią się serwisy streamingowe oferujące swoje zasoby w jakości nie gorszej niż CD (WiMP właśnie uruchomił taką usługę)? Urządzenia takie jak UDH-100 będą po prostu niezbędne, a konwencjonalne płytoteki przejdą do lamusa.
Czy polecilibyśmy sprzęt NuForce najlepszemu przyjacielowi? Bezwarunkowo, gdybyśmy tylko wiedzieli, że nie zależy mu na urządzeniu, którego funkcjonalność ogranicza się jedynie do współpracy z komputerami. UDH-100 jest bowiem wyposażony spartańsko – w jedną gałkę, parę wyjść RCA oraz jeden terminal USB. Mało? A jaki jest sens podłączania innych klocków? Żaden. Aha, ma jeszcze wyjście słuchawkowe, gdyż pełni także rolę wzmacniacza słuchawkowego, ale prawdę mówiąc nasze doświadczenie w tym względzie jest mierne, gdyż jeśli używamy nauszników, to tylko w trybie mobilnym, a UDH-100 raczej tego nie umożliwia. Musimy też uczciwie napisać, że mieliśmy drobne problemy ze sterownikami, które podczas instalacji wieszały system, a podczas pracy bywały kapryśne – potrafiły np. zmieniać początkową konfigurację Foobara. Jesteśmy jednak przekonani, iż tę drobną wadę rozwiąże następna aktualizacja oprogramowania.
Dystrybutorem sprzętu jest firma AUDIOMAGIC. Cena NuForce UDH-100 wynosi 2450 zł. Szczegóły techniczne i specyfikacje – tutaj i tu.