Dlaczego? Dlatego, że akurat na rok 2012 przypada 300. rocznica urodzin Fryderyka II Wielkiego. Niemcy z tej okazji już teraz wzięli się za celebrację postaci, która – mówiąc oględnie – nie należy raczej do ulubionych w naszych bajek. Król Prus w czasie swojej kariery robił bowiem wszystko, żeby ze swojego państwa uczynić potęgę, a nasz obrócić – nie bez sukcesów – w bezwolny kadłubek.
Nie chcemy tutaj, broń boże!, grać na antyniemieckiej fujarce i wywoływać ducha konfrontacyjnego rewanżyzmu, rozumiemy jednak w jakimś stopniu tych, którzy nie dość, że będą zmagać się z potężną Angelą Merkel, to jeszcze zostaną dodatkowo przywaleni historycznym ciężarem Fryderyka. To sytuacja trudna psychologicznie, zwłaszcza że Niemcy nie odmówią sobie przyjemności demonstracyjnego ufetowania swojego bohatera. W dodatku mają powody, by czcić Fryca nie tylko jako twórcę mocarstwa, ale także jako oświeconego lidera, który umiłował sobie kulturę.
I tutaj prawdziwym Polakom podrzucamy pewien trop, który być może pozwoli im utrzymać mentalną równowagę w roku 2012 – otóż Fryderyk, poza tym, że był pruskim brutalem, był także muzykiem i kompozytorem. Lichym, miernym i pozbawionym polotu. Proszę nam wierzyć – był zwykłym grafomanem! I tej wersji należy się trzymać, niezależnie od tego, jak bardzo prestiżowe wytwórnie będą nagrywać i wydawać jego kompozycje. To na pewno pomoże zachować ludzkie proporcje w przyszłorocznych stosunkach z Niemcami.