STRUMIEŃ ŻUKÓW

STRUMIEŃ ŻUKÓW
W Wigilię Bożego Narodzenia 2015 roku płyty The Beatles są dostępne w streamingu. Po całych latach hamletyzowania i szarpania się z rzeczywistością w wykonaniu właścicieli praw do muzyki Żuków. Czy kogoś to jeszcze może cieszyć?

Zremasterowanych płyt będzie można posłuchać w takich serwisach, jak Apple Music, Google Play, Spotify, Amazon Prime, Rhapsody, Slacker, Tidal, Deezer czy Microsoft Groove. Właściciele praw autorskich, broniący się do tej pory heroicznie przed szeroką cyfrową dystrybucją utworów Czwórki uznali najwidoczniej informacje o tym, że strumieniowanie online jest przyszłością rynku muzycznego za prawdziwe i postanowili dłużej nie kopać się z koniem. Prawdopodobnie istotę nowoczesnych sposobów dystrybucji płyt pomogła im zrozumieć bardzo duża suma w dolarach. Na razie jeszcze nie wiadomo, na ile opiewają opłaty licencyjne.

Streaming jest prawdziwą rewolucją w świecie fonografii. W krajach skandynawskich zapewnia już 70-80 procent wszystkich dochodów ze sprzedaży nagrań. Na całym świecie z roku na rok odnotowywane są kilkunasto-, a nawet kilkudziesięciokrotne wzrosty obrotów serwisów strumieniowych oraz udziałów rynkowych. Dla pokolenia millenialsów YouTube czy Spotify to podstawowe źródło muzyki, ale też wiedzy o niej. Artyści nie do końca rozumieją jeszcze znaczenie tego trendu, trudno im też pogodzić się ze stosunkowo niskimi stawkami za odtwarzanie ich utworów – za jeden stream serwisy płacą od 0,013 do 0,0003 dolara. Jest jednak wielu muzyków, którzy w ten sposób zarobili grube miliony.

Niektórzy próbują ciągle czerpać zyski ze swojej działalności artystycznej w tradycyjny sposób – sprzedając płyty, koncerty i reklamy przy klipach wyświetlanych w YouTube. W mijającym roku walkę ze Spotify podjęła Taylor Swift, sugerując iż muzycy są przez szwedzki wynalazek skubani, przed streamingiem wzbrania się także Adele, długo przed streamingiem opierał się również zespół The Beatles. Lista protestujących jest długa. Jest na niej wielu miliarderów.

Jaki sens ma obrażania się na serwisy z muzyką on-demand? Strumieniowanie rozwija się bardzo dobrze bez Taylor Swift, Adele, Iron Maiden i The Beatles. Z punktu widzenia trendu to nie jest ważne, czy ich katalogi tam są, czy nie. Technicznie rzecz biorąc, zdobycie w sieci jakiegokolwiek utworu to kwestia kilku-kilkunastu sekund. Jeżeli jakiegoś kawałka The Beatles nie będzie w Spotify, na pewno ktoś już go wrzucił do YouTube. Legalnie albo nielegalnie.

Muzycy, którzy wypinają się na portale streamingowe, tak naprawdę wypinają się na swoich fanów, którzy czują dyskomfort, jeżeli w swoim serwisie nie mają ulubionych kawałków. Użytkowników guzik obchodzą potężne pieniądze, które kryją się w tle negocjacji wytwórni, artystów i zespołów z serwisami typy Spotify czy Pandora. Widzą też, że najgłośniej o głodowych stawkach dla muzyków mówią ci, którzy mają setki milionów na koncie, latają prywatnymi odrzutowcami i piją wodę mineralną z Tybetu. Paradoksalnie – nieobecność w portalach z muzyką na życzenie żywi piratów. Udowodniono ponad wszelką miarę, streaming jest świetną metodą na nielegalne strony z wymianą plików.

Informacja o The Beatles w powszechnym streamingu robi więc na nas takie wrażenie, jak informacja o tym, że w kieleckim outlecie pojawiły się ciuchy z kolekcji Armaniego sprzed 15 lat. Fajnie, ale to nie powód, żeby rzucać wszystko i lecieć od razu do salonu. Gdyby jeszcze The Beatles był jakimś znaczącym zespołem w historii muzyki… Ot, jeszcze jednak przypadkowa kapela, której się udało. I do tej pory czerpie z tego niewyobrażalne dochody. A także wszyscy właściciele praw autorskich i licencji oraz spadkobiercy, którzy po podpisaniu umów ze Spotify i kilkoma innymi biznesami będą mogli sobie jutro pod choinką wręczać kluczyki do większych odrzutowców, szybszych Ferrari i dłuższych jachtów.

foto: „The Beatles in America” by United Press International, photographer unknown Licensed under Public Domain via Commons

Kategorie: MUZYKA, NOWOŚCI

Skomentuj