Pisaliśmy o nich niejednokrotnie, choćby tutaj. To fenomen, który powoli rozprzestrzenia się na cały świat – wraz z coraz większą popularnością winyli oraz szacunkiem dla pozbawionej pretensjonalności formuły japońskich jazz kissaten, gdzie nie liczy się to, co w spiżarni, tylko to, co na półkach z winylami i sprzętem odsłuchowym. W samym Tokio jest ich kilkaset, a wiedza o ich położeniu idzie w górę i staje się tym cenniejsza, że poruszanie się po tym megalopolis jest sztuką samą w sobie. Kulturę tych zacnych przybytków od pewnego czasu skrzętnie dokumentują twórcy portali tokyojazzsite.com i tokyojazzjoints, postanowił o niej nakręcić również krótki film młody człowiek występujący jako didżej Mr Jukes. To dobry film, ale niedługi. Mamy nadzieję, że niebawem ktoś wpadnie na pomysł, żeby stworzyć coś na miarę „Jiro śni o sushi”. Liczymy też na otwarcie kilku tego rodzaju lokali nad Wisłą. Lubimy Tokio, ale latanie tam co tydzień podobno jest mocną przesadą…