TEST: MUSICAL FIDELITY MX-DAC

TEST: MUSICAL FIDELITY MX-DAC

Rating

5 out of 5
Brzmienie
5 out of 5
Jakość/cena

Total

5
5 out of 5
Konwerter dla tych, którzy nie padają na kolana, kiedy na horyzoncie pojawiają się przysadziste blondyny z oper Wagnera

Audiofilia wymaga ludzi, zdarzeń i technologii, które budują jej historię, dzieła sztuki i etos. Sytuacja trochę jak w kinie – wielkimi kapłanami są reżyserzy, ale nadzwyczaj często to operatorzy tworzą wybitne rzeczy. Wbrew, mimo albo zupełnie ponad świadomością reżysera. Operatorom też chyba najbliżej audiofilskiej mentalności, w której imperatywem jest szukanie perfekcji czasami za wszelką cenę i przy użyciu najbardziej absurdalnych sposobów. Ci pierwsi mają swoje kamery, filtry, przesłony, światełka, żaróweczki, statywy, blendy i bóg wie co jeszcze, żeby wyczarować inny świat. Ci drudzy mają odtwarzacze, wzmacniacze, głośniki, płyty, kable, wtyki, demagnetyzery, szczoteczki i spreje, przy pomocy których materializują zjawiska na pozór nadprzyrodzone. Te dwa środowiska łączy więc nie tylko kreatywność i dążenie do perfekcyjnej wirtualizacji, ale także technologie, w których tkwi źródło emancypacji.

Gdy przyjrzeć im się dokładniej, okaże się, iż jest jeszcze jedna klamra spinająca te sfery – digitalizacja. Dyrektorzy zdjęć – przy całej sympatii dla technologii analogowej – dostrzegają wielkie zalety cyfrowego sprzętu. W superlatywach wypowiada się o nich m.in. Sławomir Idziak, dyrektor zdjęć „Helikoptera w ogniu” i „Opowieści o miłości i mroku” Natalie Portman. Audiofile dla odmiany ciągle głośno kontestują najnowsze rozwiązania i fetyszyzują analogowe urządzenia do reprodukcji dźwięku.

MX-DAC-Close-Back-1-Hi-Res

Coraz łatwiej jednak o urządzenia, które zdecydowanie przechylają szalę na korzyść cyfrowej rewolucji. Musical Fidelity MX-DAC jest jednym z nich. Przekona każdego niedowiarka, że w technice magnetofonowej czy gramofonowej tkwi już tylko ekstrawagancja, którą można łatwo epatować dla połechtania swojej wyjątkowości. Najbardziej banalny komplement, jakim dzisiaj podkreśla się zalety cyfrowego sprzętu jet taki, że gra on jak sprzęt analogowy. Naszym zdaniem, dla MX-DAC byłoby to porównanie deprecjonujące. Analogowe brzmienie kojarzy nam się z lekkim, papierowym basem, przejaśnionymi wokalami bez odpowiedniej podstawy, ograniczoną detalicznością i wyraźną tranzystorowością. Można się zachwycać Spitfirem, ale w pionowym locie do góry przepadnie dużo szybciej niż F-15. A podczas szybkiego schodzenia w dół rozleci się na kawałki. Co z tego, że po drodze był czas, żeby popatrzeć na ładne widoki: zachodzące słońce, dymy nad Berlinem i płonące Tygrysy.

MX-DAC to nowoczesna maszyna, która góruje nad wielką armadą współczesnych aparatów cyfrowych występujących w analogowym kamuflażu oraz całą flotą przestarzałych rupieci z okresu waszych ojców i dziadków. Góruje swobodą manewru, zawziętością, uniwersalnością oraz ogólnym seksapilem. To taki audiofilski Top Gun, tyle że w środku zamiast Toma Cruise’a siedzi Gerard Butler. Też ma miły uśmiech, ale nie będzie hamletyzował, kiedy przyjdzie wyprowadzić lewy podbródkowy. Konwerterowi MX-DAC można więc bez obaw powierzyć loty bojowe w przestrzeni waszych fonotek. Nie zawiedzie. A w wielu przypadkach na pewno zaskoczy. Albowiem to sprzęt, który w intrygujący sposób, nie pozbawiony przy tym odrobiny kokieteryjnej dyplomacji dostosowuje się do charakteru zadania.

MX-DAC-Back-Hi-Res

Blisko 90 procent czasu MX-DAC spędził u nas na służbie jako skrzydłowy majora Della, który jest dostawcą wszelkiego rodzaju dóbr muzycznych. Od czasu do czasu pozwalaliśmy mu latać z pułkownikiem Sony, jednak to major Dell jest podporą naszego systemu. Ma łączność z naszą ulubioną czeską stacją D-dur, emitującą klasykę poprzez internet w jakości 24/48, zapewnia sygnał z centrum Tidala H-Fi, zarządza też magazynami – zewnętrznymi i wewnętrznymi – plików FLAC, WAV, DSD i co tam jeszcze ludzkość wymyśliła, żeby dobrać się do audiofilskich kieszeni. MX-DAC utrzymywał stały kontakt z majorem Dellem za pomocą magistrali Supra USB 2.0. To rozwiązanie tanie i wygodne. Zachowaliśmy złotą kordonkową nić na osłonie kabla. Mamy, niestety, skłonność do infantylnych dekoracji.

Nim wypuściliśmy MX-DAC w pierwsze loty, najpierw musielibyśmy skalibrować zegary i skonfigurować uzbrojenie. Wpięliśmy go do naszej elektrowni posługując się ulubionymi wyrobami Crystal Cable. Są cienkie, ale nie w sensie wartości – to złoto i srebro. Również w aspekcie brzmieniowym. Na wszelki wypadek rozruch konwertera trwał nie kilka godzin, tylko całą dobę. I potem rura! Hm… Lekka konsternacja. Leci dobrze, ale czy błyskotliwie? W redakcyjnej zbrojowni mamy nieco wcześniejszy model konwertera Musical Fidelity V-DAC. Dobry, a przy tym czterokrotnie tańszy. Prawdę mówiąc, MX-DAC za 4 tys. złotych nie zagrał lepiej. Czy to możliwe? Ogarnięci smuteczkiem, rozpoczęliśmy główkowanie. Po siedmiu sekundach spróbowaliśmy wejść XLR. Wcisnęliśmy tam przewody Nordost White Lightning. REWELACJA! Różnica między gniazdami RCA i XLR nie jest subtelna. Jest piorunująca. XLR to zdecydowanie czystszy przekaz oraz kapitalnie lepsza dynamika. A pasmo – na nasze ucho – jest szersze o jakieś 20-30 procent. To wydaje się nieprawdopodobne, ale w ślepych testach z udziałem przygodnych gości uzyskaliśmy 100-procentowe potwierdzenie dla naszej obserwacji. Szybkie przełączanie z RCA i XLR przy pomocy pilota dawało natychmiastową odpowiedź na pytanie, które łącze jest lepsze. Co ciekawe, laicy znacznie szybciej decydowali się na odpowiedź. Strach przed kompromitacją wprawia często audiofilów w osłupienie. Po tym doświadczeniu terminale RCA po prostu zaślepiliśmy domowej roboty rozpraszaczami smogu elektromagnetycznego wykonanymi z… To tajemnica! Na razie możemy ujawnić, że jest w nich bursztyn i fragmenty kilku dzwonów z kościołów Prus Wschodnich.

MX-DAC-Close-Front-2-Hi-Res

Procedury startowe zostały uzupełnione o wybór oprogramowania. Na co dzień korzystamy z Foobara, jednak w przypadku MX-DAC zdecydowaliśmy się na odtwarzacz JRiver, który bezapelacyjnie już w pierwszej minucie oskubał swojego konkurenta – gra dynamiczniej i z większą liczbą składowych. To po prostu bardziej dojrzały i w pełni świadomy styl. Istotne jest również to, że JRivera reprodukuje rdzennie pliki DSD. Foobar robi to tylko w trybie DoP. Pod żadnym pozorem nie wolno zapomnieć o wyprowadzeniu sygnału poza mikser systemowy Windowsa. Nawet przy odpowiedniej konfiguracji, wewnętrzne algorytmy brutalnie dewastują dźwięk, pozbawiając go wszelkich aromatycznych ingrediencji. Dlatego trzeba koniecznie włączyć interfejs ASIO lub WASAPI, wyprowadzające sygnał bezpośrednio do zewnętrznej karty. MX-DAC jest na to bardzo wrażliwy, co wyjątkowo dobrze świadczy o jego klasie. Słychać nie tylko zmiany w dźwięku dostarczanym przez poszczególne programy, ale także wcale nie takie subtelne różnice między poszczególnymi rodzajami interfejsu. W Foobarze podłączonym do MX-DAC korzystniej prezentuje się WASAPI event, w JRiver przewagę ma ASIO. Przy konfigurowaniu TIDALA Hi-Fi warto również zwrócić uwagę na to, czy aplikacja jest synchronizowana z zewnętrznym konwerterem, czy mikserem Windowsa. To nie są detale! Trzeba też wziąć pod uwagę, że każda nowa sesja wymaga ponownego ustawienia. TIDAL za każdym razie wybiera domyślnie mikser Windowsa, chłoszcząc po drodze bity swoimi optymalizatorami, które nie są krojone na audiofilską sylwetkę.

MX-DAC, sprzężony zworami XLR i podłączony do JRiver, wystrzelił w swoją pierwszą misję. Błyskawicznie doleciał do stratosfery i osiągnął pułap nieosiągalny dla konkurencji. Pierwsze misje miały charakter – nie ma co kryć – nalotów dywanowych. Sięgnęliśmy od razu po broń masowego rażenia, czyli „Tetralogię” Wagnera pod Markiem Janowskim wznawianą właśnie przez wytwórnię Pentatone. To koncertowe nagrania z berlińskiej Philharmonie. Dzięki MX-DAC wreszcie poczuliśmy podmuch pełnej salwy. Ziemia zadrżała, miecze błysnęły złowrogo, Valhalla otworzyła swoje gorące czeluście. Musical tworzy bardzo sugestywne widowiska – prawidłowo umieszcza w przestrzeni wszelkie zjawiska, nadaje im pełne brzmienie, pozwala rozwijać się w czasie rzeczywistym i w naturalnej kolorystyce. Składowych jest wystarczająco dużo, by nie konać na suchoty już w pierwszym akcie. Materiał muzyczny jest zatem na tyle bogaty, iż nie trzeba sobie specjalnie dopowiadać czy wyobrażać wszystkich niuansów. Musical w tym względzie zachowuje jednak olimpijski umiar – wciąga w muzyczne wydarzenie, ale nie wytrąca z rytmu nadmiarem pasożytniczych mikrozjawisk. Nie odwraca uwagi od głównych motywów nachalnością niepotrzebnych detali. To ważne zwłaszcza wtedy, gdy narracja jest wielowątkowa i istotne, aby zachować właściwe tempo i proporcje między głównymi ideami. Jednym zdaniem – MX-DAC to urządzenie, które zachowuje arystokratyczny spokój nawet wtedy, gdy skala transformacji zdaje się przekraczać reguły funkcjonowania znanej nam czasoprzestrzeni. Bierze się śmiało za przetwarzanie nawet najgęstszych partytur, a to, co tworzy jest bardzo wiarygodne. Wagnerowskie Walkirie zazwyczaj podczas odsłuchów przybierają postać bladych anorektyczek uginających się na chudych nóżkach pod ciężarem pikielhaub. Tym razem to dorodne dziewuszyska, pod którymi łamią się konie bojowe, a jak już ruszą, to biada tym, którzy trafią w orbitę ich rozbujanych w galopie cyców. Inaczej rzecz ujmując – brytyjski konwerter potrafi urzeczywistnić wszystkie kompozytorskie fantazje. Potrafi też zagrać na korzyść artystów, którzy nas zwyczajnie drażnią. Anne Sofie von Otter całe życie nas wkurzała, a tu się nagle okazuje, że jej słabiutki głos całkiem ciekawie wypada w cyklu pieśni Mahlera. Zyskał na wolumenie, a i barwa wydała się znośna. Po raz pierwszy, czyli mniej więcej od 100 lat. Wniosek? Stroiciele Musical Fidelity okazali się łaskawi dla takich niedokończonych artystek, pociągając mezzosoprany dodatkową warstwą szlachetnego matu, który kosi szorstkie naleciałości. Na ekstremalnych wysokościach też czuć delikatną ingerencję, ale to dobrze – nie lubimy ostrego podglądactwa. Dzięki temu wolno nam nosić się z klasą.

MX-DAC-Close-Back-2-Hi-Res

Nie musimy chyba dodawać, że po pomyślnym wykonaniu kilku ciężkich nalotów bombowych pod dowództwem Obergruppenführera Wagnera i Herr Doktora Mahlera MX-DAC z łatwością przestawił się na zadania na mniejszych wysokościach i w skromniejszych formacjach. Klawesyn Christophe’a Rousseta w „Das Wohltemperierte Klavier” wydanym niedawno przez Aparte to po prostu rozkoszny szczebiot elokwentnej dzierlatki. Można się zapamiętać. Najnowsze produkcje ECM ucieleśniają – jak dowodzi MX-DAC – brzmieniowy ideał, choć nie powiedzielibyśmy tego samego o repertuarze, który naszym zdaniem potrzebuje mocnego odświeżenia. Płyta „Dalmatica” eksplorująca chorwacką liturgię wycisnęła z nas łzy, a najnowsze hip-hopowe produkcje ze Stanów rzuciły bezceremonialnie na biegun bezwstydnych uciech. Przetwornik Michaelsona umie grać na najwyższych nutach, nie waha się też wejść w rejestry, które są zarezerwowane dla ruchów płyt tektonicznych. Lekko upiększa nagrania, ale dla brzydkich realizacji jest bezlitosny. Nie ratuje, tylko je pogrąża.

MX-DAC ma jeszcze jedną bardzo rzadką właściwość – w spektakularny sposób prześwietla jakość nagrań w poszczególnych formatach. Do zabawy posłużyło nam kilka samplerów wytwórni Channel Classics, która dla celów porównawczych udostępnia od czasu do czasu jedno nagranie, ale za to w kilku formatach. Z reguły to 16/24, 96/24, 192/24 i DSD. Brytyjskie urządzenie nie ma problemu z definicją poszczególnych standardów i dobitnie pokazuje, że uczciwe stosowanie coraz wyższych normatywów nie jest żadną sztuczką, tylko realnym postępem. Nagrania DSD to przestrzeń, wyrazisty kontur, szybkość, dynamika, pełna artykulacja i porażająca detaliczność. Misterne formy z betonu, który można kształtować na poziomie mikrostrukturalnym. Poniżej możliwości są coraz bardziej ograniczone – masa staje się lżejsza, rysunek coraz bardziej rozmyty, krawędzie bywają kruche, pojawiają się fragmenty chropowate i ziarniste, wypełnienie jest wątpliwe, wymiary pozostawiają wiele do życzenia, wszystko przykrywa mgła. Dobre nagrania DSD bywają jednak zdradliwe. Emilie-Claire Barlow ma w swoim dorobku kilka znakomitych technicznie albumów. W edycji DSD 2xHD ich jakość jest zdumiewająca. Przy okazji jednak te remastery obnażają wszelkie niedoskonałości jej głosu. Jest dramatycznie gardłowy i skandalicznie wąski. Paradoksalnie – w wersjach 24-bitowych kanadyjska wokalistka jazzowa brzmi lepiej. Dlaczego? Dlatego, że mniejsza rozdzielczość jest maską, która skrywa wszystkie mankamenty. To sztuczka znana w telewizji i fotografii – duża ilość światła na zniszczoną twarz powoduje zanik detali, dzięki czemu wydaje się ona gładsza i młodsza. Podobny efekt w muzyce daje do pewnego stopnia obniżenie rozdzielczości. Na marginesie – w trybie rdzennego DSD aparat ten grał tak dobrze jak wtedy, gdy latał w roli kryjącego pułkownika Sony. Pułkownik Sony lata na starym dobrym odrzutowcu XA5400ES. To chyba ostatni model z japońskiej fabryki, który odtwarza tylko CD i SACD.

MX-DAC-Front-Hi-Res

Dane techniczne MX-DAC poniżej oraz na stronach producenta i dystrybutora, którym jest w Polsce firma Rafko. W skrócie – to konstrukcja w pełni zbalansowana z ekstremalnie niskim jitterem i szumami. Działa do poziomu DSD 128 i PCM 24/192. Na szczęście nie ma wejść słuchawkowych. Zastosowane konwertery – SRC4392 oraz PCM1795. Oferowane filtry – bez znaczenia. Organoleptycznie nie zarejestrowaliśmy ich wpływu na brzmienie. Bez wątpienia MX-DAC to klasa high-end z aspiracjami do kategorii premium. Pewnie bez trudu przeskoczyłby najwyższą poprzeczkę, gdyby nie kiepski zasilacz sieciowy.

Gdybyśmy jednym zdaniem mieli zarekomendować ten sprzęt swojemu najlepszemu przyjacielowi, napisalibyśmy tak: „Bracie, to okazja. Za pomocą tego sprzętu przeprowadzisz uderzenia masowe, rajdy w małych składach i ataki punktowe. MX-DAC to aparat wszechstronny i uniwersalny. A przy tym pozbawiony bezduszności i świadom swojego charakteru. Cechuje go życzliwa neutralność, swoboda w pełnym zakresie działania, skłonność do uprzejmej, acz stanowczej i jednoznacznej analizy oraz kompetentny spokój wobec wielkich wyzwań. Hajend w bardzo dobrej cenie, gdy możesz wykorzystać wyjścia XLR.”

Skomentuj