TRZESZCZYGNATY Z NASA

TRZESZCZYGNATY Z NASA
Odsłuchy w NASA? To może być ciekawe doświadczenie, choć raczej dla gości pokroju Deadpoola

Sandusky (Ohio, USA) nad jeziorem Erie to chyba jedno z najciekawszych małych miasteczek w USA. Liczy sobie niewiele ponad 25 tys., ale istnieje co najmniej kilka powodów, żeby zatrzymać się tam na popas.

Pierwszy powód – patriotyczny. Początek miasteczku dała faktoria założona w 1735 roku przez przez polskiego szlachcica, podróżnika, tłumacza i pioniera Dzikiego Zachodu Antoniego Sadowskiego. Napawa nas to dumą, ale też napełnia smutkiem, iż mimo blisko 300-letniej obecności w USA nadal musimy jeździć tam z wizami. Budzi też wielki niesmak fakt, iż mimo niezaprzeczalnej mocy sprawczej imć Sadowskiego jakieś ciemne siły próbują go wymazać z historii forsując teorię, że nazwa Sandusky wzięła się albo od słowa saandusti, który w martwym już języku hurońskim należącym do rodziny języków irokeskich oznacza „woda w jeziorze”, albo od słowa andusti, którym w tymże narzeczu określa się zimną wodę. Nie pierwszy to i zapewne nie ostatni raz, kiedy ktoś w tak bezwstydny sposób próbuje umniejszać nasze zasługi w budowie Stanów. Ale pamiętajcie – damy radę!

Drugi powód – ekonomiczny. W 2011 roku renomowany miesięcznik Forbes przyznał miejscowości pierwsze miejsce w chlubnym rankingu „Best Place to Live Cheaply”. Przeciętny dochód w Sandusky wynosi 64 tys. dolarów – to niedużo, ale tyle, żeby żyć godnie, wygodnie i bez trosk. Imć Sadowski byłby dumny, gdyby wiedział, że stworzył miejsce po prostu przyjazne prostym obywatelom.

Trzeci powód – rozrywkowy. W Sandusky znajduje się 148-hektarowy park rozrywki, słynący z diabelskich kolejek. Odwiedzający, a w 2013 roku było ich aż 3,38 mln, mają do dyspozycji aż 17 roller coasterów, a w najbliższy weekend zostanie otwarty następny – Valravn o długości ponad 1 km i maksymalnej wysokości 68 metrów. Po całym dniu w tym wesołym miasteczku nikt już nie będzie mówił, że polska polityka to najlepszy środek na wymioty.

Czwarty powód – naukowy. To najważniejsza przyczyna, dla której zainteresowaliśmy się Sandusky. Tam znajduje się Reverberant Acoustic Test Facility – komora akustyczna, która jest częścią należącego do NASA Glenn Research Center. To olbrzymia instalacja, w której statki kosmiczne poddawane są ekstremalnym próbom przy zastosowaniu skrajnie wysokich poziomów ciśnienia akustycznego. Symuluje się tutaj warunki, w jakich rakiety i sondy startują, podróżują czy lądują.

Komora ma kubaturę 101 500 stóp sześciennych. Do tworzenia maksymalnych natężeń służy 36 głośników tubowych napędzanych ciekłym azotem. Potrafią one wytworzyć hałas o natężeniu 163 decybeli. Dla porównaniu – silnik odrzutowy produkuje zaledwie 150 decybeli.

Niedawno w tej komorze wylądował moduł serwisowy budowanego właśnie statku Orion, który jest szykowany m.in. do podróży na Marsa oraz jako rezerwowy tramwaj do przystanku na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Próby rozpoczęły się 18 kwietnia i mają na celu sprawdzenie odporności konstrukcji przygotowanej przez ESA – Europejską Agencje Kosmiczną – na wibracje i ciśnienie akustyczne.

Tuby zamontowane w ośrodku traktują moduł dźwiękiem o natężeniu 152 decybeli i częstotliwościach w przedziale 20-10 000 kHz. To wystarczy, żeby przygotować Oriona do lotów w przestrzeń międzyplanetarna, ale bardzo wątpimy, iżby dało się za pomocą tej baterii ujarzmić „żyletę” Legii Warszawa czy rozbić rewolucyjny rdzeń PiS. Imć Sadowski, choć twardziel pierwszej wody, pewnie nie myślał, że jego rodacy w XXI będą mieli cojones z tytanu. NASA musi więc trochę jeszcze popracować nad wydajnością swoich azotowych trzeszczygnatów.

Na koniec dobra rada dla osób, które zdecydują się na odwiedziny Reverberant Acoustic Test Facility – modne słuchawki z systemami redukcji hałasu prawdopodobnie nie chronią dostatecznie skutecznie przed wysokimi ciśnieniami akustycznymi. Modlitwa do świętej Tuby – jak najbardziej.

Kategorie: NOWOŚCI
Tags: NASA

Skomentuj