Moda na winyle to jedna strona nostalgii za starymi dobrymi czasami, których solidna, namacalna analogowość jest dzisiaj przeciwstawiana niepewnej cyfrowej rzeczywistości. Druga stroną tej tęsknoty jest coraz większa popularność retro-sprzętu, która ma swój wyraz w rosnącym popycie na wielkie monitory z papierowymi membranami, stare gramofony czy aspołeczne wzmacniacze lampowe, pogłębiające kryzys energetyczny i przyspieszające efekt cieplarniany, w który zresztą i tak nikt normalny nie wierzy.
Ten zdrowy ruch ma znaczenie nie tylko estetyczne, sankcjonujące w przestrzeni prywatnej i publicznej obecność klasycznie pięknych obiektów, ale także magiczne, gdyż zaprzecza postępowi i daje pierwszeństwo sentymentom, a nie chwackiemu awangardyzmowi. Wnosi więc do życia niezbędny pierwiastek szamanizmu i nadaje rzeczom rys lekko duchowy. W praktyce to oznacza, że większość normalnych istot ciągle woli siedzieć przy kominku niż przy wysokorozdzielczej wizualizacji ogniska, a audiofile o prawidłowych profilach osobowościowym wolą beznadziejnie kochać się w gorących lampowych pokrakach niż w doskonałych, acz psychopatycznych digitalnych lampucerach.
Cieszy więc każdy przejaw powrotu ludzkości. Jednym z nich jest pojawienie się w ofercie chińskiej firmy Line Magnetic kopii kultowego wzmacniacza WE 86A z 1934 roku. To konstrukcja push-pull z lampami 300B, będąca w stanie wyczarować nawet 28 watów najsłodszej audiofilskiej energii. Producent twierdzi, że sprzęt powstał po wielu latach prób i jest w najmniejszych szczegółach, także parametrycznych, zgodny z oryginałem. Monobloki nie należą do tanich – za parę trzeba zapłacić ok. 30 tys. dolarów. Jeśli jednak kogoś nie stać, a posiada smykałkę, w garażyku może stworzyć własną wersję wzmacniacza. Poniżej – oryginalne schematy Western Electric.