Płyty winylowe przestały być zwykłym nośnikiem muzyki. Zmieniły się w obiekt kultu, fetysz, przedmiot nobilitacji i symbol aspiracji. Niektórzy zarabiają na tym całkiem niezłe pieniądze, ale w wymiarze całego przemysłu muzycznego nie jest to duży biznes. W ubiegłym roku w USA sprzedało się łącznie blisko 550 mln albumów i tylko 12 mln winyli. Owszem, to o 30 procent więcej niż w 2014 r., jednak stanowi to znikomą część rynku. O winylu częściej się mówi i pisze niż go kupuje. Ma lepszy PR niż jakikolwiek inny format, jednak skala zainteresowania wyrażona liczbą i częstotliwością różnych publikacji na temat czarnych krążków nie ma żadnego związku z rzeczywistością. A czasami można wręcz odnieść wrażenie, że winyl jest ratunkiem dla fonografii, która dopiero niedawno zyskała busolę i dąży do odzyskania mocnej biznesowej pozycji sprzed czasów rewolucji internetowej i digitalizacji.
To nieprawda – winyl po prostu stał się zupełnie przypadkowo jednym z gadżetów, może trochę wyraźniej faworyzowanych, za pomocą których dyskontuje się popularność różnych gatunków muzycznych i obecnych gwiazd muzyki pop. Ubiegłoroczne bardzo wyraźne wzrosty sprzedaży analogów w USA i Wielkiej Brytanii były związane m.in. z popularnością nowego albumu Adele „25”, który od razu wskoczył na czoło winylowych bestsellerów. Czarne krążki stały się w planach dużych wytwórni częścią strategii marketingowych, zajmując takie miejsce jak koszulki, bluzy i breloczki z wizerunkami popularnych wykonawców. Fani, poddani silnemu ostrzałowi reklamowego, bezkrytyczni wobec sugestii i ślepo oddani swoim gwiazdom, często kupują winyle, a potem nawet ich nie rozpakowują, bo nie mają… np. odpowiedniego sprzętu. Według badań przeprowadzonych przez brytyjską agencję ICM aż 15 procent nabywców tzw. nośników fizycznych – winyli, CD lub kaset audio – nawet nie ma zamiaru ich przesłuchać.
Dla wielu zakup płyty jest jedynie aktem lojalności wobec ulubionego artysty. W końcu listopada ub.r. Buzzfeed, jeden z największych portali na świecie, opublikował instrukcję obsługi CD dla tych, którzy w tym formacie kupili najnowszy album Adele. Młodzi fani prosili o pomoc w odtworzeniu płyty, nie mając kompletnie pojęcia jak się do tego zabrać. Podobna historia zapewne wydarzy się po premierze winyli Justina Bibera. Prawdopodobnie nikt z fanów kanadyjskiego wokalisty nie słuchał muzyki inaczej niż przez komputer i telefon, a jeśli ktoś kupi płytę, to dlatego, że Justin poprosi. Gdy poprosi o smarowanie się syropem klonowym, fani będą smarować się syropem klonowym.
Dzisiaj stary dobry LP jest więc wszystkim, ale na pewno nie jest popularnym nośnikiem muzyki. W Niemczech 27 procent młodych ludzi do słuchania muzyki używa swoich smartfonów, a jeśli ktoś ma wątpliwości co do trendu, niech porówna ubiegłoroczny blisko 30-procentowy wzrost sprzedaży winyli w USA z 92-procentowym wzrostem popularności serwisów streamingowych. To jest dziedzina, która rewolucjonizuje dystrybucję muzyki, zmienia nawyki słuchaczy i ustawia kolejność graczy na rynku. Tu się dzieje najwięcej, tu się inwestuje nieprawdopodobne pieniądze, tu testuje się rozwiązania, które radykalnie ułatwiają dostęp do muzyki i wynoszą standardy jakości do niebotycznych wyżyn, które za chwilę staną się rynkową normą.
Podczas CES 2016 ogłoszono, że wynaleziona przez Meridiana technologia MQA, pozwalająca na przesył 24-bitowej muzyki w strumieniu niewiele większych niż w przypadku MP3 czy FLAC, zyskała nowych potężnych sojuszników – Onkyo, Pioneer, TIDAL czy 7 Digital chcą skorzystać z nowych rozwiązań i dać masowemu odbiorcy szansę na słuchanie muzyki w bezprecedensowej jakości. Więcej – podczas CES odbyła się demonstracja MQA przy użyciu smartfonu HTC A9. A przecież CES był także imponującym pokazem wirtualizacji rozrywki oraz festiwalem rozwiązań bezprzewodowych (Bluetooth aptX HD) i z zakresu Internetu rzeczy, które już w tej chwili zaczynają wyraźnie kształtować rynek domowej elektroniki i systemów reprodukcji dźwięku.
Gwałtowny rozwój urządzeń mobilnych powoduje, że niebawem praktycznie wszyscy będą korzystać z dźwięku 24-bitowego w swoich smartfonach. Hajend de facto w tej chwili jest do kupienia w każdym sieciowym salonie rtv – wystarczy wysokorozdzielczy odtwarzacz przenośny i dobre słuchawki douszne. Wbrew temu, co uważają niektórzy producenci specjalistycznego audiofilskiego sprzętu, dobre brzmienie nie musi kosztować kilkaset tysięcy złotych. Można zacząć z powodzeniem i satysfakcją od 2000-3000 złotych.
Z jednej strony mamy więc egalitaryzację hi-endu, zwłaszcza w obszarze technologii mobilnych i bezprzewodowych, z drugiej ekstremizację wielu, przede wszystkim niszowych wytwórców, którzy przesuwając ceny w stronę 100 tysięcy dolarów za sztukę próbują zdeprecjonować realną wartość masowych propozycji kwestionujących w istocie sens ultra-kosztownych systemów odsłuchowych. Jeżeli ktoś ma wątpliwości w kwestii umasowienia hi-endu, i to w sensie realnej wartości, a nie ekscesów kilku chciwych producentów, powinien szukać analogii w branży fonograficznej. Jeszcze niedawno 10 nowych płyt miesięcznie było istnym luksusem. Dziś za 40 złotych miesięcznie można mieć w TIDAL-u czy w Deezerze wszystko. Wszystko! Podobny los czeka audiofilski hi-end. Bo przecież dopiero tli się technologia addytywna, czyli druku 3D, która każdemu pozwoli zbudować sobie takie klocki, jakie będzie chciał!
A jednak w przekazach z CES dominuje… winyl! Mimo wspaniałych perspektyw wyznaczanych przedstawionymi pokrótce trendami, w ludziach pokutują atawizmy, które zaprzeczają logice, postępowi i twardym faktom. Fascynacja winylem w naszej opinii jest jednym z takich atawizmów. Prawdopodobnie ma to coś wspólnego z odwieczną skłonnością do siadania przy ognisku, które hipnotyzuje wszystkich i wszędzie. Kręcąca się płyta widocznie tworzy niezbadaną jeszcze, a podobną jak buzujący ogień naturalną więź, która jest starsza od wszystkich wynalazków homo sapiens. Być może fale akustyczne zapisane w czarnej płycie w jakiś sposób oczyszczają sferę wokół i pozwalają lepiej czuć puls świata, który powstaje wskutek rezonansu Schumana zgodnego z falami alfa produkowanymi przez ludzki mózg, dobroczynnie wpływającymi na samopoczucie. Tylko to by tłumaczyło, dlaczego w relacjach w CES zamiast powszechnego zachwytu nad najnowocześniejszymi technologia jest wyjątkowa ekscytacja informacją o wznowieniu produkcji przez Technicsa legendarnego gramofonu SL-1200 (jego cena to… 4 tys. dolarów!) i wypuszczeniu przez Sony gramofonu DSD, umożliwiającego konwersję winyli do plików HR.
Chyba po prostu wszyscy wolą siedzieć przed dymiącym kominkiem niż supernowoczesną fajerką zasilaną biogazem.