Raz na jakiś czas każdy powinien poddać się psychoterapii. Nie wszyscy lubią, więc formą zastępczą niechaj będzie lektura poniższego dziełka, które jest pionierską próbą wyodrębnienia najbardziej charakterystycznych typów audiofilskich występujących w przyrodzie.
SKARPECIARZE
Audiofile, dla których jedyną szansą zapoznania się z lepszym sprzętem jest wizyta domowa u lepiej sytuowanego audiofila. Piją alkohol, by zgłuszyć nieprzyjemne odczucie narzucania się. Przychodzą z butelką wina (zazwyczaj z Nowego Świata, uważają, że to jest oryginalne) i zawsze ściągają buty, żeby nie zabrudzić podłogi i dywanów. Wniosek? Chłopskiego genu nie da się wydłubać wykałaczką.
ZŁOMIARZE
Prawdziwą plagą tego środowiska są postaci, które obsesyjnie przywiązują się do swojego sprzętu, nie dostrzegając, że ma już 15 lat, ledwo zipie i daleko mu do współczesnych standardów. Prawdopodobnie przyczyną tego stanu jest niski status materialny, który nie pozwala na regularną wymianę aparatury na lepszą. Fanatycznie bronią swojego złomu. W końcu zasilają szeregi DIY-owców, tworząc wśród nich sektę reżimowców.
KREDYCIARZE
Najczęściej w tej grupie występują seryjni odsłuchiwacze, którzy są zmorą salonów audio – zanim zdecydują się na kredytowany zakup, potrafią całymi miesiącami – upewniając się co do sensu swojego wyboru – skakać wokół sprzętu, cmokając na znak wielkiej rozwagi. Bywają bezczelni i bardzo znerwicowani. Brzemię kredytowe czyni z nich postaci neurotyczne i schizofreniczne.
EKSHIBICJONIŚCI
Razem z nimi będziemy się cieszyć budową pokoju odsłuchowego, nowymi kablami, rozmową z konstruktorem, wizytą u producenta. Razem będziemy wybierać audiofilskie klimatyzatory, kontakty, żyrandole, panele, dywany. Razem będziemy śledzić postęp prac budowlanych w domu, gdzie został wyznaczony kącik audiofilski, a kominek jest z włoskiego marmuru. Do samochwalstwa dołączane są oczywiście zdjęcia wysokiej rozdzielczości.
GIEŁDZIARZE
Wszystko na zamówienie. Wiadomo, hajs. Kastomizacja i najbardziej niszowi dostawcy. Muzyka smakuje przy piwie? Boże, ona smakuje dopiero przy winie z dobrego rocznika. Wszędzie tabliczki znamionowe. Co najmniej z własnym nazwiskiem, a koniecznie z platynowanym numerem seryjnym wyrobu i oby był to wyrób jedyny w caluśkim piździewie. Płyty? Wyłącznie japońskie edycje. Toczą chętnie giełdziarze ezoteryczną aurę najwyższego wtajemniczenia. Do kompletu – Porsche Panamera w wersji „stealth” (czarny mat, ciemne szyby), doktorat, skarpetki z monogramem i dyplomy wakacyjnych kursów angielskiego w Oksfordzie.