CONTINUUM AUDIO LABS OBSIDIAN

CONTINUUM AUDIO LABS OBSIDIAN
Wyczynowy sprzęt z Australii, który od zwykłego sprzętu różni się tym, czym Skoda Fabia od Pagani Huayra

Kiedy w 2005 roku Australijczycy z Continuum Audio Labs zaprezentowali swój pierwszy gramofon Caliburn, nawet operujący na pułapach siedmio- i ośmiocyfrowych dziennikarze Financial Times i Wall Street Journal odnotowali pojawienie się sprzętu, który w pełnym rynsztunku kosztował ponad 150 tys. dolarów.

Trzeba pamiętać, że do kryzysu były wtedy jeszcze całe trzy lata i takie pieniądze małolaty z banków inwestycyjnych puszczali tygodniowo na kokainę, panienki i whisky rozcieńczaną wodą z himalajskich strumieni. Mogło się więc wydawać, iż to fajna zabawka dla ludzi ze sfer finansowych, którzy byli trochę jak Frank Sinatra. Mówiło się o nim – to taki gość, że gdy wstaje z łóżka, to pan Bóg spuszcza na niego deszcz pieniędzy. Specjalnie nie napisaliśmy, że wstaje rano, bo Frank nigdy nie wstawał rano. Najwcześniej w południe. Ale deszcz pieniędzy był zawsze.

Więc wszyscy pisali o Caliburnie, bo był taki dekadencko demodé i skonstruowany równie finezyjnie jak derywaty hipoteczne. Audiofile przyglądali mu się jednak trochę jak garbaci Kate Moss, poza tym wracali właśnie ze śmietników, do których wyp… swoje winyle. Kilka lat później zaczęli je przetrząsać, bo pod wpływem publikacji stażystów w dużych portalach internetowych uwierzyli w ciepłe analogowe brzmienie i magię czarnych krążków, ale ich płyt już nie było. Stały na półkach w apartamentach facetów, którzy kupowali je po 10 centów i się nie brzydzili ludźmi oferującymi im gramofony po 100 tys. dolarów.

Szczyt popularności Caliburna nastąpił wtedy, gdy w jego posiadanie wszedł był Michael Fremer, dziennikarz magazynu Stereophile, który nota bene umieścił go na liście rekomendowanego sprzętu w klasie A+. A może A+++. Mniej więcej wtedy Michael zaczął objeżdżać świat ze swoimi warsztatami na temat konfiguracji gramofonów. Nie wiemy, czy ludzie przychodzili na nie, bo byli zainteresowani, czy chcieli może zobaczyć człowieka, który zamiast jachtu z tuzinem gołych panienek kupił sobie maszynkę do słuchania Lionela Richie i Roda Stewarta.

Oczywiście, też jesteśmy dziennikarzami i równie łatwo jak Michael moglibyśmy sobie kupić taki stuff, ale nie jesteśmy głupi – te 150 tys. dolarów zainwestowaliśmy w kable, podstawki oraz dyfuzory z mongolskiej przędzy. Poza tym – pojawiło się kilka innych fajnych gratów – TechDAS Air Force One/Two, Onedof, Sperling Audio L1 czy Kronos. Ten ostatni, choć z Kanady, sprawił, że musieliśmy zastawić działkę w Bachurach z dostępem do jeziora. Wypoczynek na łonie dziewiczej przyrody i łowienie amurów wielkich jak pociąg jest mocno przereklamowane. Fajne jak słuchanie płyt.

W każdym razie Australijczycy chyba też się zorientowali, że ich dziewiczy gramofon stracił magnetyczną siłę, bo prezentują właśnie zupełnie nowy model – Obsidian. Porównują go ze sportowym autem, co prawdopodobnie oznacza, że jest przeznaczony dla pozbawionych gustu brzuchatych i łysiejących parweniuszy zarządzających sieciami klinik dentystycznych bądź masarniami. Na razie nie ujawniają jego ceny ani szczegółów technicznych, zresztą – po co? Kto ma kupić, kupi bez specyfikacji na pół strony do ściągnięcia w PDF. Wiadomo jednak, że w konstrukcji został użyty wolfram, a ramię Viper to nowy element, choć bazujący na poprzednich modelach. Świeży jest też motorek. Z wyraźnym napisem „made in Germany”. Jak ktoś prowadzi ekskluzywny salon mięsny, to musi mieć coś z Niemiec.

Kategorie: NOWOŚCI, VINYL

Skomentuj