JAZZOWA JESIEŃ 2016: RELACJA

JAZZOWA JESIEŃ 2016: RELACJA
Wczoraj zakończyła się trwająca od wtorku 15 listopada 2016 roku w Bielsku-Białej 14. edycja Jazzowej Jesieni. To festiwal szczególny, bowiem patronuje mu od samego początku Tomasz Stańko, będąc jego dyrektorem artystycznym. Nadto - wszyscy artyści występujący na scenie Bielskiego Centrum Kultury związani są z kultową monachijską wytwórnią fonograficzną ECM.

Tekst i zdjęcia: Krzysztof Grabowski/Music Photographers Collective

Dzięki temu w minionych latach zagrały tam takie gwiazdy, jak John Scofield, Ornette Coleman, Chick Corea, John McLaughlin, Jan Garbarek, Joe Lovano i wielu innych. I oczywiście sam Tomasz Stańko – w wielu różnych wcieleniach i własnych projektach, bowiem rokrocznie pokazuje się publiczności z czymś nowym i ciekawym. Formuła festiwalu jest ugruntowana i niezmienna. Odbywa się on w listopadzie i trwa blisko tydzień. Codziennie wieczorem sala festiwalowa wypełnia się po brzegi, a ze sceny płynie zróżnicowana muzyka. Tak też było i tym razem.

Festiwal zainaugurował Dino Saluzzi, specjalizujący się w grze na bandoneonie, nierozerwalnie związanym z tangiem. Wybitnym wirtuozem tego instrumentu był argentyński kompozytor Astor Piazzolla, którego Saluzzi miał sposobność poznać osobiście. W Bielsku-Białej ten ponad osiemdziesięcioletni muzyk pojawił się w towarzystwie rodzinnego zespołu i z muzyką ze swojej płyty z 2014 roku zatytułowanej “El Valle de la Infancia” („Dolina dzieciństwa”). Obok niego zagrali: na saksofonie tenorowym i klarnecie jego brat Félix „Cuchara” Saluzzi, syn Jose Maria na gitarach i siostrzeniec Matías na gitarach basowych i kontrabasie. Pozostali członkowie zespołu to wieloletni przyjaciele Saluzziego: grający na siedmiostrunowej gitarze Nicolás „Colacho” Brizuela oraz perkusista U. T. Gandhi. Pierwszy utwór był jednak niespodzianką – do składu dołączył Tomasz Stańko, by w ten specjalny sposób uroczyście otworzyć swój festiwal. Muzyka sięgająca tradycyjnych argentyńskich korzeni z dużą dozą melancholii, lecz i świeżości przeniosła publiczność w dalekie strony. Nikogo jednak nie uśpiła, ani nie znudziła, bowiem po wybrzmieniu ostatnich nut zespół otrzymał spontaniczną i żywiołową owację na stojąco.

 

Drugiego dnia odbyły się dwa koncerty, a artyści zaprezentowali muzykę ze skrajnych obszarów krainy jazzu, choć w przypadku pierwszej grupy muzyka poszła jeszcze dalej. Norwesko-brytyjski duet Thomas Stronen oraz Ian Ballamy zaprezentował projekt z pogranicza jazzu i elektroniki. Mimo to oni także nagrywają dla ECM, a ich występ był hipnotyzujący. Skupiony wokół rytmiki, bitów z perkusji i samplerów wspieranych brzmieniem saksofonu – bardzo spodobał się publiczności. W Bielsku-Białej promowali swoją płytę „This is not a Miracle”. Dla przeciwwagi, po przerwie na scenie pojawił się trębacz Avishai Cohen z klasycznym trio jazzowym: Yonathanem Avishai na fortepianie, Yoni Zelnikiem na kontrabasie i Johnathanem Blakem za perkusją. To była uczta dla miłośników tej formy jazzu i talentu Avishaia, choć nie tylko, bowiem wszyscy członkowie grupy pokazali się z jak najlepszej strony, budując niezwykłą atmosferę. Było to drugie podejście Cohena do festiwalu Jazzowa Jesień po tym, jak dwa lata temu już nawet był na próbie dźwięku przed koncertem, lecz ostatecznie w dramatycznych okolicznościach związanych z chorobą ojca opuścił festiwal. Tym razem koncert odbył się bez przeszkód, a zagrane utwory z płyty „Into the Silence” dedykowane są zmarłemu wówczas ojcu.

 

Półmetek festiwalu został zarezerwowany dla dyrektora artystycznego, Tomasza Stańki. Ale zanim pojawił się na scenie, najpierw zagrała grupa Jakob Bro Trio. Duński gitarzysta miał obok siebie Thomasa Morgana na kontrabasie i Joey’a Barona – perkusistę. Trio zaprezentowało pogodną, spokojną muzykę o melodyjnym charakterze. Wydawało się w pewnym momencie, że koncert rozkręci się i pójdzie w stronę ciekawego nowoczesnego brzmienia, któremu kształt nadawała sfuzowana gitara wspomagana dodatkowymi efektami zapętlającymi i pogłosowymi, do tego przestrajana podczas grania i poparta bardzo gęstą aktywnością sekcji rytmicznej. Ten fragment koncertu wyrwał słuchaczy z błogich pląsów. Szkoda, ale był to tylko przerywnik, jeden utwór, po którym znów powróciła balladowość.

 

Po przerwie Tomasz Stańko ze swoim premierowym projektem pokazał prawdziwą światową klasę. Córka artysty, Anna Stańko, zapowiadając występ swojego ojca porównała go do drzewa, które im starsze, tym korzeniami sięga bliżej środka ziemi, a konarami bliżej nieba. Kwartet Stańki wystąpił w składzie: David Virelles – fortepian, Reuben Rogers – kontrabas i Marcus Gilmore – perkusja. Brzmienie instrumentów i zespołu, jako całości, zgranie i spójność to atuty niepodważalne. Do tego wirtuozeria wszystkich członków grupy i swoboda improwizacji pod przewodnictwem Stańki udowodniły, że słowa z zapowiedzi nie były na wyrost.

 

Na piątkowy wieczór znów zaplanowano dwa koncerty. I znów były to dwa różne światy, wręcz skrajne. Najpierw solowy występ pianisty Craiga Taborna, bardzo trudny w odbiorze, przeznaczony dla wąskiego grona odbiorcy, a może nawet tylko dla samego twórcy. Drugi, to zagrany z wielkim rozmachem koncert osiemnastoosobowej orkiestry Michaela Formanka Ensemble Kolossus z projektem „The Distance”. Uczta muzyczna dla wszystkich – miłośników tradycyjnych big-bandów, ale też nowoczesnego jazzu. Gdyby użyć języka młodzieży, trzeba by napisać, że Formanek po prostu „rozsadził system”. To była niezwykle plastyczna, namacalna muzyka. Filmowa, intrygująca, pociągająca. Słuchacz jakby złapany za rękę został wciągnięty w jakąś wielką machinę, w inny świat, inny wymiar, a za sprawą swojej wyobraźni mógł nadawać kształt rzeczom, przestrzeni i całemu otoczeniu, w którym dzięki słuchanym dźwiękom się znalazł. Mógł podróżować gdzie chciał, jeśli tylko dał się wciągnąć do tej niesamowitej krainy muzycznej wyobraźni Formanka. Wręcz można było zabłądzić i mieć problem z powrotem do prawdziwego świata. „The Distance” znalazło się w gronie dziesięciu najlepszych płyt zestawienia przygotowanego przez miesięcznik Downbeat. Był to jedyny koncert orkiestry w Europie. Wydarzenie niezwykłe, pokazujące najwyższą rangę bielskiej Jazzowej Jesieni.

 

Finał festiwalu odbył się w weekend. W sobotę wystąpił duet Vijay Iyer (fortepian) i Wadada Leo Smith (trąbka) z materiałem z wydanego w tym roku albumu „A Cosmic Rhythm With Each Stroke”. Dwójka utalentowanych i utytułowanych muzyków (Vijay Iyer zajął pierwsze miejsce w tegorocznym notowaniu Downbeat, w kategorii „muzyk jazzowy” i drugie w kategorii „pianista” wyprzedzając samego Keitha Jarreta) zaprezentowała interesujący, choć specyficzny projekt muzyczny, który jednak spodobał się większości publiczności.

I wreszcie tradycyjnie na zakończenie w niedzielę zabrzmiała muzyka rozrywkowa za sprawą bandu Digby Fairweather’s Half Dozen oraz z udziałem Paula Jonesa (śpiew, harmonijka ustna). Niby muzyka łatwa i przyjemna, ale na poziomie godnym festiwalu.

Jazzowa Jesień nieprzerwanie od wielu lat utrzymuje wysoki poziom i tak też było podczas tegorocznej czternastej edycji. Jedynym mankamentem może być fakt, że skupiając się tylko i wyłącznie wokół wytwórni ECM, festiwal staje się zamkniętym świętem muzyki, na którym co kilka lat pojawiają się te same postaci, a jedynie zmieniają się składy zespołów i w ten sposób prezentują nowe projekty. Choć oczywiście nie jest to reguła, bowiem co roku znajdzie się artysta, który w Bielsku-Białej występuje premierowo.

Autor Krzysztof Grabowski to współzałożyciel firmy Encore Seven i promotor należącej do niej marki wzmacniaczy lampowych Egg-Shell. Jest także informatykiem, fotografem muzycznym, melomanem, a nadto dziennikarzem piszącym o muzyce. Należy również do grupy osób, które stworzyły Polski Klaster Audio, nieformalne zrzeszenie polskich producentów sprzętu audio.

Kategorie: MUZYKA, NOWOŚCI

Skomentuj