JUNUN

JUNUN

Rating

5 out of 5
Dźwięk
3 out of 5
Walory artystyczne

Total

4
4 out of 5
Jonny Greenwood, gitarzysta Radiohead, czasami zapuszcza się w bardzo niebezpieczne rejony. Opatrzność chyba nad nim czuwa, bo nie pozwala mu się tam kompletnie pogubić

Rzadko zdarzają się projekty, które są udaną próbą łączenia różnych gatunków muzycznych albo dziedzin sztuki. Trzeba cenić ambicję twórców, którzy usiłują produkować szalchetne stopy, należy jednak przy tym z całą brutalnością powiedzieć, że 99 procent takich zamiarów kończy się co najwyżej zachwytami redaktorek kolorowych pisemek. Nie trzeba szukać daleko – wystarczy przypomnieć wspólną płytę niejakiego Jimka (Radzimier Dębski), Miuosha i NOSPR-u lub album „Różewicz – Intepretacje” w wykonaniu Sokoła, Hadesa i Sampler Orchestra. To bardzo głośne tegoroczne albumy – jeden łączy klasykę z hip-hopem, drugi poezję z rapem. Obydwa nigdy nie powinny się ukazać. Litościwie pomijamy płyty typu „Lady Punk – Symfonicznie”. Jest to litość dla samych siebie – nie znajdujemy słów dla opisania męczarni, które powodują.

Jonny’ego Greenwooda baliśmy się najbardziej, kiedy w 2012 roku jego nazwisko pojawiło się na płycie „Krzysztof Penderecki/Jonny Greenwood”, gdzie pomieszczone zostały utwory brytyjskiego muzyka zainspirowane twórczością naszego kompozytora. I słusznie. Gitarzysta przekroczył granicę skromności oraz własnego talentu. Pod tym względem lepiej zachował się Krzysztof Cugowski – wprawdzie grał z orkiestrą symfoniczną, ale nigdy nie publikował utworów pisanych pod wpływem Bacha albo Beethovena. Chyba że coś przeoczyliśmy.

„Junun” to płyta, która jest wynikiem fascynacji Greenwooda muzyką hinduską i arabską. Ale jest tutaj dużo więcej wątków – jednym z bohaterów tej produkcji jest Shye Ben Tzur, izraelski muzyk, wirtuoz arabskich skrzypiec rehab, śpiewający po hebrajsku i potrafiący zagrać na nostalgicznej nucie. Ta płyta mogłaby smakować jak kebab z białostockiej budki, jednak przypomina najlepszą na świecie kuchnię fusion. Składniki są starannie dobrane, proporcje odpowiednie, a chef tym razem nie narzuca się ze swoimi przepisami.

Płyta została zrealizowana z udziałem grupy hinduskich muzyków występujących jako Rajasthan Express w XV-wiecznej twierdzy Mehrangarh Dżodhpur, a za hebelkami zasiadł Nigel Godrich, który wie, jak powinna brzmieć dobra realizacja. W efekcie powstał autentycznie emocjonujący album z ekstatycznie hipnotyzującą transową muzyką z elementami tradycji hinduskiej, arabskiej i hebrajskiej. Przy okazji Paul Thomas Anderson, reżyser filmu „Aż poleje się krew”, nakręcił film dokumentalny, który nosi taki sam tytuł jak płyta.

Największą zasługą Greenwooda jest to, że doprowadził do powstania „Junun” i nie ingerował zbyt mocno we wspólne muzykowanie wschodnich mistrzów.

Płyta, po której poczujesz się jak po weekendzie z nauczycielką jogi.

 Junun

Skomentuj