Cenimy Japończyków za to, że wymyślili pałeczki do jedzenia, Godzillę, tematyczne hotele miłości oraz samokontrolę, która jest po to, żeby zmuszać do seppuku wszystkich, którzy wpadają w egzaltację i nadużywają takich przymiotników, jak „rewolucyjny” czy „przełomowy”. To filozofia całkowicie obca naszemu genotypowi, który do ewolucji potrzebuje furkotu husarskich skrzydeł, bitew na dziesięć frontów, krwi młodych ofiar i wycia cmentarnych hien. Dlatego my jesteśmy zadowoleni, kiedy zmieniamy kierunek obrotu Ziemi, a oni – kiedy porządnie dokręcą śrubkę, doszlifują, dopasują, dołożą, odejmą, żeby przybyło, poskrobią, postukają i sprawdzą. Nam się udaje czasami, oni zawsze idą do przodu. Bywamy piękni, oni zawsze są interesujący. Jak to działa w praktyce? Nasze rzeczy kupuje się czasami, ich rzeczy można brać w ciemno. I taki właśnie jest nowy wzmacniacz Luxmana za 780 tys. jenów chuchany i polerowany przez 15 lat. Nie ma w nim natchnienia, iluminacji, zrywu, pochodu i jazdy na oślep. Jest porządna praca mistrza sushi, spokój trenera ikebany i pewność uderzenia karateki (2×120 W). To nie jest gwiazda jednego sezonu. To pretekst, żeby nie ciąć sobie żył przynajmniej do końca września, kiedy ukaże się L-509X. Bo życie, zwłaszcza audiofila, nie jest ciągiem fajerwerków, tylko regularnego smarowania i wymiany zużytych cząstek elementarnych na lepsze. No i chyba liczy się to, że reaktor ma wbudowany przedwzmacniacz MM/MC. Małe nic, a jak świadczy!
Kategorie:
NOWOŚCI