TEST: MARK LEVINSON No.585

TEST: MARK LEVINSON No.585

Rating

4 out of 5
Dźwięk
3 out of 5
Cena/jakość

Total

3.5
3.5 out of 5
Życie to taki złośliwy sukinsyn, który raz na jakiś czas pod okna naszej redakcji przysyła orkiestrę ulicznych grajków z Albanii trąbiących radośnie na swoich dęciakach. Nasz sprzęt nigdy nawet przez sekundę nie brzmiał tak realistycznie. Może integra legendarnej amerykańskiej marki sprawi, że nasze uszy wreszcie odpoczną?

Mark Levinson jeszcze dekadę temu był marką o statusie legendy. Mityczną nazwą, o której mówiło się z czcią i namaszczeniem. Kojarzyli ją nawet ci, dla których szczytem high-endu był walkman Sony. W świecie motoryzacyjnym podobną estymą cieszy się McLaren czy Pagani. Recenzenci audio popadali w niekontrolowany słowotok, żeby wyrazić zachwyt nad sprzętem ML kosztującym tyle, co awionetka – w egzaltacji donosili o miażdżących basach wyrywających futryny i wątroby, z zachwytem pisali, że udało im się na sprzęcie Levinsona do końca wysłuchać płyty fortepianowej nagranej przez Ivo Pogorelicia czy Andrasa Schiffa.

Było w tym oczywiście więcej przesady wspomaganej reklamami niż rzeczywistości, bo rzeczywistość jest taka, że 99 procent wzmacniaczy tranzystorowych do tej pory ma kłopot z poprawną reprodukcją nagrań pianistycznych, a Mark Levinson nigdy nie należał pod tym względem do prymusów. Czasy się zmieniły, marka straciła dawny blask, przestała być punktem odniesienia dla porównań, stało się jasne, iż bardziej niż częścią audiofilskiego świata jest elementem rynku dóbr luksusowych. Kojarzy się dzisiaj raczej z systemami car audio montowanymi w Lexusach, a nie referencyjnymi instalacjami odsłuchowymi opiewanymi w fanzinach i na forach internetowych. To wystarczająca rekomendacja dla posiadaczy białych gadżetów sygnowanych nadgryzionym jabłkiem, którzy Levinsona czy McIntosha kupują jako część wyposażenia swoich mieszkań. Czy najnowsza seria urządzeń Marka Levinsona, do której należy integra 585 wykracza poza standard dobrego dekoratorstwa?

ML_585-Amplifer_Detail-Back_0002_RT

Jest ona następcą modelu 383, który zadebiutował ponad 15 lat temu jako pierwszy pełny wzmacniacz zintegrowany tej marki. Był kombinacją przedwzmacniacza 380 i końcówki mocy 334. Jego produkcja zakończyła się w 2006 roku, a on sam pozostawił w pamięci audiofilów całkiem miłe wrażenia, które rozpościerały się od entuzjazmu dla jego szybkości, detaliczności i kontroli nad głośnikami po oczarowanie timbrem i uznanie dla możliwości odtwarzania najniższych dźwięków w sposób iście spektakularny. Jego następca jest dwa razy droższy, dwa razy mocniejszy i został wyposażony w przetwornik cyfrowo-analogowy. Niewątpliwie, jest funkcjonalny na miarę XXI wieku. Prezentuje się solidnie i efektownie, ale do historii wzornictwa raczej nie przejdzie. Może przejdzie do historii audio razem z Toddem Eichenbaumem, projektantem wcześniej pracującym dla Krella?

Pamiętamy, że w środku 383 blok zasilania miał układ dual mono – dwa toroidy i cztery kondensatory filtrujące o wielkiej pojemności. W nowym wcieleniu zastąpił je jeden transformator oraz dziesiątki kondensatorów małej pojemności. Stopnie wyjściowe pochodzą z 5-kanałowego wzmacniacza 535Н, co jest przejawem optymalizacji produkcji stosowanej przez duże koncerny, a trzeba mieć świadomość, że ML jest zarządzany przez konglomerat Harmana, jeden z największych w branży i notowany na nowojorskiej giełdzie.

ML_585-Amplifer_Top_Detail-A_RT

Wzmacniacz posiada sześć wejść cyfrowych oraz cztery analogowe, w tym USB, wejście optyczne, coaxial, AES/EBU XLR i RCA. Wykorzystuje indywidualny sygnał zmiennej transmisji dla każdego z czterech analogowych wejść: jedno XLR i trzy RCA. Odseparowane regulowane liniowe końcówki mocy dla prawego i lewego kanału zastosowano dla wszystkich obwodów analogowych, by utrzymać maksymalną czystość sygnału. Każda końcówka mocy wykorzystuje 12 tranzystorów wyjściowych o mocy 200 W na kanał przy 8 Ω.

Sekcja przetwornika jest zbudowana w oparciu o ESS Sabre 32-bit z firmową eliminacją jittera i w pełni zbalansowanym i zróżnicowanym stosunkiem I/V (prąd do napięcia). Procesor audio Cmedia USB jest zdolny do asynchronicznego transferu danych do poziomu DSD 128 i PCM 192kHz/32-bit. Harman zaaplikował swojej integrze również opracowaną przez siebie technologię Clari-Fi™, która polega na rekonstrukcji dźwięku kompresowanego przez algorytmy MP3. Po co? Bóg jeden raczy wiedzieć. Sprzęt jest produkowany w USA w fabryce Mack w Westford w Massachusetts.

ML_585-Amplifer_Detail-Front_A_RT

Jak brzmi wzmacniacz, który kosztuje 55 tys. złotych? Dla audiofilów w limitowanych trampkach, nowym iPhone’em i nierozpakowanym winylem Adele pod pachą, którzy nadstawiają uszu dla jednej ciepłej nutki i trwającego półtorej godziny trzęsienia ziemi o sile 9 stopni w skali Richtera Mark Levinson 585 będzie wyborem idealnym. To amerykański ekstrawertyk, który lubi szybką jazdę, festiwale rockowe, imprezy nad basenem, Super Bowl, porządne hamburgery, modne kluby i wielką falę na Hawajach. Wzmacniacz świetnie sprawdza się w muzyce rozrywkowej – rock, pop, rap, blues czy dance to jego naturalne środowisko. Jest piekielnie dokładny, porusza się w tempie „Gwiezdnych wojen” i w pełni panuje nad sytuacją. To taki zawodnik, który na każdych światłach będzie prowokował do wyścigów. I każdy wyścig wygra. Pędzi właściwie bez żadnych ograniczeń, kpiąc z reguł i ograniczeń. Przypomina Ironmana, który może nie jest szczytem wyrafinowania, ale zna kilka ognistych sztuczek, żeby przypodobać się szerokiej publiczności. Kocha największe areny i aplauz milionów. Czasami dla efektu chwyci za gardło i ciśnie o mur. Czasami wyciągnie hipopotama z kapelusza. Czasami dla żartu spuści deszcz bomb kasetowych.

Po takim spektaklu chce się tylko jednego – zimnego piwa i chwili spokoju. Z tym jest trochę gorzej – 585 nie jest niestety wytworem kultury koncertów kameralnych, klasycznych oper czy jazzowych klubików w odległych dzielnicach Tokio. Czuje się w takich klimatach trochę niezręcznie. Potrafi się zachować, ale brakuje mu najwyższej finezji. Wypada trochę jak futbolista z Teksasu przy nowojorskim psychoanalityku – pewnych niuansów w ogóle nie zauważa. Lepiej z nim posiedzieć przy Beyonce niż przy Schubercie. Odnajdzie się na Wembley, ale w Carnegie Hall może wywołać mały skandal.

ML_585-Amplifer_Front_RT

Konkluzja? Ostatnio mamy do czynienia z urządzeniami wykazującymi tendencję do tego, żeby każdemu się przypodobać. Grają świetnie, bardzo równo i zazwyczaj nie zawodzą. Trochę nas to deprymuje, bo „słodycz w nadmiarze to rzecz obojętna”. Brzmienie tych produktów ulega konwergencji, ewidentne jest także to, że w mikroskalach, które budują emocje czy dramatyzm, urządzenia te są często bezradne. Jeżeli ktoś zaznał szczęścia z podwójną triodą, nie będzie szukał mezaliansu nawet z najbardziej atrakcyjnym tranzystorem. Owszem, pogląd staroświecki, ale tak jak trudno nas przekonać, że 20-letnią Cessną nie da się poszaleć, tak trudno będzie nas skłonić do uznania muskulatury pięknego wzmacniacza za wyraz subtelności. Zajmujemy trajektorię gdzieś między audiofilskimi kognitywistami a emotywistami. Mark Levinson zmusiłby nas do porzucenia tej perspektywy i dokonywania wyborów naprawdę trywialnych. Na przykład – jeśli kiepsko się na nim słucha Szymanowskiego, to czy można go zastąpić Dianą Krall. Brrr!

Skomentuj