RECENZJA: ASTELL & KERN AK120

RECENZJA: ASTELL & KERN AK120
W okolicach 1 listopada chcemy wyrazić życzenie, aby na tamten świat wysłać nas z odtwarzaczem Astell & Kern AK 120. Wprawdzie jego cena może przewyższyć cenę pochówku, ale warto! 

AK120 to wersja rozwojowa modelu AK100, który – w naszej opinii – jest jednym z ciekawszych produktów audio ostatnich dwóch lub trzech lat. Ten przenośny odtwarzacz o łącznej pamięci 96 GB jest w stanie odtwarzać cyfrowe pliki muzyczne 24/192, dając prawdziwe hi-endowe doświadczenia w wersji mobilnej. To pierwsze urządzenie tej kategorii zapewniające taką jakość. Może ono także służyć jako zewnętrzny DAC  w stacjonarnych systemach stereo i jest to godne uwagi, słuszne i chwalebne.

AK120 jest bardziej zaawansowanym mniejszego brata. Po pierwsze – został zbudowany w układzie dual mono, co oznacza, że kanał lewy i prawy są obsługiwane przez oddzielne przetworniki Wolfson 8740. Wbudowana pamięć wynosi 64 GB, można ją jednak poszerzyć aż do 192 GB  za pomocą dwóch kart microSD wkładanych do slotów. Zewnętrznie – poza przeprojektowanym bocznym regulatorem głośności – ten model właściwie nie różni się od swojego poprzednika – jest tylko trochę większy i trochę cięższy. Luksusowa obudowa ze szczotkowanego aluminium sprawia świetne wrażenie i jeśli mielibyśmy się czepiać, to wytknęlibyśmy jej lekką kanciastość. Chciałoby się, żeby taki przedmiot leżał w dłoni tak dobrze jak zapalniczki Zippo, ale tak dobrze to jeszcze nie ma. Podobnie jak wcześniejszy model, również ten można podłączyć jako konwerter do stacjonarnego stereo za pomocą przewodów optycznych. Odtwarzacz jest dostarczany wraz ze skórzanym futerałem o wysokiej jakości, jednak jego brązowy niekoniecznie musi budzić entuzjazm. Interfejs jest niezmieniony, wyświetlacz bez zmian, aplikacja komputerowa do obsługi ciągle wydaje nam się wielką pomyłką. Do nowych funkcjonalności należy możliwość odtwarzania plików DSD.

Cena jest dwukrotnie wyższa od AK100 i wynosi 4500 złotych. Czy zatem nowy odtwarzacz iRivera gra dwa razy lepiej niż poprzedni? Nie. Szczerze mówiąc – w ślepych testach mielibyśmy wielki problem, żeby odróżnić droższy model od tańszego. Obydwa grają wspaniale, obydwa zadziwiają niespotykaną dynamiką oraz precyzją reprodukcji, obydwa penetrują nagrania do poziomu atomowego, obydwa wytwarzają wirtualną rzeczywistość, którą łatwo pomylić z rzeczywistością studia, koncertu czy filharmonii. To urządzenia, które obiektywizują każde wydarzenie i każdy przekaz muzyczny oraz dobitnie wydobywają prawdę o współczesnych nagraniach, które rzadko są w stanie zachwycić swoją aurą, klimatem czy scenerią i męczą zimną prosektoryjną szczegółowością. Odtwarzacze Astell & Kern to naprawdę wybitne narzędzia do oceny jakości fonogramów, a ponieważ 90 procent z nich – nawet mimo gęstych zapisów – to fonogramy średnie, złe i bardzo złe, słuchanie muzyki za ich pomocą może być… średnie, złe i bardzo złe. Ot, taki paradoks, który męczy nas już od dłuższego czasu – im lepszy system do reprodukcji dźwięku, tym większą należy zachować ostrożność przy wyborze repertuaru. Wydawać by się mogło, że coraz więcej nagrań dostępnych w jakości lepszej niż CD rozwiąże ten problem i stworzy większe możliwości, ale wcale tak nie jest. Złe nagranie na pułapie 24/192 ciągle będzie złym nagraniem. Dobre nagranie z lat 60. ubiegłego wieku, niezależnie od masteringu, pozostanie dobrym nagraniem. Amen.

To samo dotyczy DSD. AK120 odtwarza pliki tego rodzaju, ale – przyznajemy się uczciwie – nie potrafilibyśmy dostrzec na tym urządzeniu różnicy między dobra realizacją 16/44 a Double DSD. Może dlatego, że odtwarzacz ten konwertuje pliki DSD do formatu PCM, może dlatego, że zalety DSD leżą już daleko poza granicami percepcji, a może dlatego, że płyty w tym modnym standardzie są płytami na tyle nudnymi, że niechęć do nich przenosi się na wrażenia odsłuchowe? W każdym razie możliwość odtwarzania DSD przez AK120 wcale nie podwyższa naszej oceny tego sprzętu. Uważamy, że jest to konstrukcja wybitna i tryb reprodukcji DSD nie ma żadnego wpływu na tę ocenę. Podobnie jak układ dual mono. Jego przewagę nad zwykłym układem zastosowanym w AK100 wychwyciliśmy na dwóch nagraniach Chesky Records (Explorations in Space and Time – Jamey Haddad, Mark Sherman & Lenny White oraz David Hazeltine – Impromptu), przy czym była to przewaga na granicy naszej czułości i dotyczyła raczej efektów przestrzennych niż składników brzmienia.

Charakterystyka brzmieniowa AK120 – naszym zdaniem – niczym nie różni się od wcześniejszego modelu AK100. Zmiany – minimalnie lepsza dynamika, większa dokładność kolorystyczna oraz precyzyjniejszy rysunek przestrzeni – są bardzo subtelne i w codziennym użytkowaniu, czyli w zwykłym ruchu miejskim – będą praktycznie niezauważalne. Czy zatem polecilibyśmy ten sprzęt swojemu najlepszemu przyjacielowi? Tak, gdybyśmy mieli pewność, że to go nie zrujnuje i zaspokoi występującą w stopniu silniejszym niż wyższy potrzebę luksusu. Sami natomiast chcielibyśmy się z nim położyć do trumienki, bo można do niego załadować całą twórczość Bacha i to w jakości lepszej niż jakość Red Booka. Mamy tylko jedną wątpliwość – czy słuchanie przez całą wieczność muzyki na sprzęcie, który – tak jak jego poprzednik – pozbawiony jest trybu gapless nie doprowadzi nas przypadkiem do szaleństwa? Może jednak kiedyś inżynierowie przekroczą tę barierę? Oby, to już chyba trwa za długo. I jeszcze rada praktyczna – polecamy do parowania z AK120 słuchawki Westone i ostrzegamy przed produktami Bose, które są nawet zbyt słabe do zadawania szyku.

PS Otrzymaliśmy od Pana Piotra Sawickiego z firmy MIP, która jest dystrybutorem odtwarzaczy Astell & Kern w Polsce, kilka uwag, które warto chyba w tym miejscu przytoczyć. Oto one:
1. Gapeless jest już obsługiwany, również w AK100.
2. Ważna różnica pomiędzy AK100 oraz AK120, która ma spore znaczenie przy słuchawkach, to oporność na wyjściu: AK100 ma 22 omy, AK120 – 2 omy. Kiedy się podłączy Audeeze czy Sennheiser HD800 lub inne wymagające słuchawki, to czuć ograniczenia AK100; w przeciwieństwie do AK120, który potrafi je nieźle napędzić.




Skomentuj