TEST: M2TECH HIFACE DAC

TEST: M2TECH HIFACE DAC
Pierwszy na  świecie kieszonkowy konwerter 32bit/384kHz. Czyż nie jest ironią, że piszemy o nim w okresie, kiedy świat zachwyca się rekordem Beyonce, której nowa płyta jest najszybciej sprzedającą się empetrójką w historii iTunes?

W ciągu pierwszych 3 dni amerykańska artysta sprzedała na całym świecie ponad 800 tys. marnych cyfrowych kopii swojego albumu, podważając w ten sposób sens zakrojonych w ostatnim czasie na dość szeroką skalę działań wielkich wytwórni fonograficznych, które próbują przeciągnąć klientów do drużyny HI-RES. Jeśli prawie milion słuchaczy rzuca się bezrozumnie na empetrójki, to komu potrzebne są lepsze pliki i drogi sprzęt do ich odtwarzania?

Nikomu? To fałszywa odpowiedź, która nie ma ani historycznego ani faktycznego uzasadnienia. Emeptrójkowy sukces Beyonce może być lekko frustrujący, jednak zwróćmy uwagę, że internetowe sklepy handlujące hi-resami radzą sobie całkiem nieźle, rośnie liczba serwisów streamingowych oferujących bezstratne transmisje w formacie FLAC, Light Harmonic z Kalifornii z łatwością zdobywa na Kickstarterze setki tysięcy dolarów na rozwój swoich zaawansowanych konwerterów DSD, Sony inwestuje potężne środki w produkcję sprzętu do dekodowania muzyki wysokorozdzielczej, znakomicie sprzedają się drogie słuchawki, a miniaturowy konwerter DragonFly pewnie po raz pierwszy pozwolił Audioquest zarobić porządne pieniądze.
I to wcale nie są wyjątkowe wydarzenia. Przypomnijmy tylko, że wypuszczony pod koniec lat 80. ubiegłego wieku wzmacniacz NAD 3020 znalazł – jak się szacuje w tej chwili – ponad 1,1 mln nabywców. Nieźle jak na sprzęt, który przecież nie był zaplanowany do roli towaru masowego. Można zatem oddać się malkontenctwu i wyrzekać na niskie potrzeby słuchowe obecnej publiczności, jednak grzechem byłoby zaprzeczać ewidentnemu rozwojowi, który owocuje praktycznie nieograniczonym dostępem do całego muzycznego dorobku ludzkości, i to przeważnie w satysfakcjonującej cyfrowej jakości, oraz obfitością urządzeń do czerpania z tych nieprawdopodobnych zasobów. Oczywiście, istnieje problem szybkości rozwoju. Pewnie wszyscy woleliby latać z Europy do Stanów Zjednoczonych nadźwiękowymi liniowcami, ale – choć to zupełnie realne – z pewnych względów jednak jest to nieziszczalne. I podobnie jest w branży audio.
Z wielką satysfakcją odnotowujemy więc, że zgrabny sticker włoskiej firmy M2Tech to godzien uznania dowód niebywałego postępu, który ostatnio dokonuje się w sferze audiofilskiej, oraz ekonomicznego rozsądku. Włosi mogliby przecież przyozdobić swój przetwornik meandrem w stylu Versace lub obsadzić go kryształkami w stylu Dolce & Gabbana i nikt nie miałby do nich o to pretensji, na szczęście nie zrobili tego, a jedynym szaleństwem, na które sobie pozwolili jest pomarańczowy kolor obudowy. Powiemy nieskromnie, że to ulubiony kolor redaktora naczelnego AUDIO LIFESTYLE oraz… Franka Sinatra. Na wypadek, gdyby ktoś szukał cech wspólnych obydwu panów.
Zauważmy też, że HiFace DAC nie jest potężnym supersonicznym transatlantykiem. Owszem, Włosi też takie produkują, jednak ten model przypomina raczej szybki, zwrotny, supernowoczesny i sympatyczny odrzutowiec dyspozycyjny. To porównanie zresztą jest zupełnie na  miejscu z kilku innych powodów – przetwornik może bowiem operować praktycznie w dowolnym systemie (Windows, iOS, Android, Linux), nie ma szczególnych wymagań technicznych (choć najwięcej pokazuje parowany z nowoczesnymi komputerami), jest łatwy w sterowaniu i absolutnie niezawodny. Testowaliśmy go w różnych zestawieniach i ani razu nie odmówił nam posłuszeństwa. To jeden z niewielu konwerterów, który nie sprawił nam nigdy żadnych kłopotów. Wystarczy ściągnąć sterowniki ze strony M2Tech, ustawić w preferencjach HiFace jako domyślne źródło dźwięku – najlepiej zrobić to jednocześnie na poziomie systemu operacyjnego komputera oraz odtwarzacza, w naszym przypadku jest to Foobar – i oddać się surfingowi po przestworze cyfrowego oceanu.
Wiele konwerterów z poziomu cenowego reprezentowanego przez ten gadżet, a kosztuje on 950 zł, to irytującego zabawki, które wydają dźwięk wstrętny jak listopadowe dni – szary, płaski, zimny, mglisty i niewyraźny. Powolny, zgłuszony i pełen niechlujnych retuszy. Włoski przetwornik to zupełnie inna klasa. A właściwie – rzeczywistość równoległa. Ta bardziej udana.
Na pierwszy plan wysuwają się jego właściwości dynamiczne. Czasami można odnieść wrażenie, że został wyposażony w malutki reaktor jądrowy, dzięki któremu potrafi zmusić do latania nawet brukowy trotuar. Nagrania mają bowiem adekwatną energię, co sprawia, iż słuchanie muzyki staje się czynnością na tyle aktywną, by natychmiast poddać się jej swoistości. Nie ma nic gorszego niż płyty, które – najczęściej z powodu mankamentów wykorzystywanego do reprodukcji sprzętu – krępują człowieka niczym stara, zapyziała i postrzępiona tapeta. I zamiast wzruszeń i porywów jest niesmak i zniecierpliwienie. Testując miniaturkę M2Tech, nigdy nie czuliśmy się tak niekomfortowo, żeby otrząsać się ze zgnilizny niedogranych i niedowarzonych dźwięków. Konwerter dba nie tylko o odpowiednią energię głównego przekazu, ale także o właściwy rozkład zasilania. Instrumenty z drugiego, trzeciego, a nawet ostatniego planu, choćby znajdował się 100 metrów poza miedzą, zawsze brzmią zgodnie z zamierzeniami realizatora, wzbogacając odbiór o kolejne składniowe niuanse. Konwerter świetnie różnicuje pod tym względem nagrania, co jest o tyle niebezpieczne, że grozi eliminacją tych albumów, które choć muzycznie wartościowe, realizacyjnie pozostawiają wiele do życzenia.
M2Tech znakomicie odwzorowuje także kolorystykę i temperaturę barw. Stare, monofoniczne nagrania Elli Fitzgerald zremasterowane do 192-kilohercowej rozdzielczości w całej pełni oddają za pośrednictwem HiFace DAC magię jej głosu, a orkiestra braci Kuijken, grająca koncerty Jana Sebastiana Bacha, blikuje i migoce miliardem wszelkiego rodzaju rozbłysków, odbić, drżeń i pogłosów. Rozdzielczość tego maleństwa jest tak wysoka, iż bez trudu można obejrzeć każdy detal dowolnego nagrania. Na szczęście nie jest to pryzmat, który rozszczepia komunikat na czynniki pierwsze i pozostawia percepcyjny bałagan – działa raczej jak silny reflektor, eksponujący każdy element faktury we właściwej perspektywie strukturalnej. Mamy przy tym przeświadczenie, że to reflektor, który nie zalewa obrazu ostrym neonowym światłem, tylko lekko ocieplonym analogowym promieniem, załamującym się tam, gdzie wstyd pokazać haniebny błąd i karygodną premedytację zaniechania. Doceniamy także, że ten pomarańczowy spryciarz pozwala ukazywać rzeczy we właściwych wymiarach – buduje więc nie tylko bardzo obszerną scenę muzyczną, ale także plan wokół niej. I to jest piękne. Czasami tylko dokuczały nam pewne braki harmoniczne w przekazie, lecz bylibyśmy prostakami, gdybyśmy nie pamiętali, że mamy do czynienia z urządzeniem, które kosztuje zaledwie 950 zł.
Sakramentalne pytanie – czy polecilibyśmy ten przetwornik najlepszemu przyjacielowi? Bez żadnych warunków i zastrzeżeń. To urządzenie, które zapewnia dynamikę, przestrzenność, rozdzielczość, kolorystykę i harmonię na poziomie zastrzeżonym do tej pory dla sprzętu wielokrotnie droższego. Sprawdzi się w każdym systemie, w każdych warunkach i będzie odpowiadać każdemu rodzajowi muzyki. Wysokie parametry techniczne – 384kHz/32bit – zapewnią dobre samopoczucie fanom najnowszych rozwiązań, co jest pewną wartością, ale jesteśmy przekonani, iż w rzeczywistości i tak będą korzystać najwyżej ze standardu 24/192. DSD? To chyba ślepa uliczka ewolucji i coś nam się wydaje, że Włosi niespecjalnie wierzą w popularność tej metody. 
Szczegóły techniczne – na stronie firmy GFmod Audio Research, dzięki której moglibyśmy zapoznać się z tym sympatycznym stickerem. Oblataliśmy go na systemie złożonym z B&W 804, Jadis i50 oraz Crystale Cable. Przejściówka łącząca bezpośrednio DAC z amplifikatorem została wyprodukowana przez amerykańskiego Audience’a. Maleństwo można stosować też jako wzmacniacz słuchawkowy, ale ponieważ uważamy, że dżentelmeni nie słuchają muzyki w ten sposób, całkowicie zignorowaliśmy tę funkcję.

Skomentuj