TEST: SENNHEISER MOMENTUM TRUE WIRELESS 2

TEST: SENNHEISER MOMENTUM TRUE WIRELESS 2

Rating

0 out of 5
5

Total

out of 5

PRZEGLĄD

  • ZALETY

    Ergonomia, lekkość, brzmienie w basach

  • WADY

    Góra pasma trochę za sucha

  • PODSUMOWANE

    SUPER!

Bezprzewodowe słuchawki, które pokazują audiofilską przyszłość - najwyższa jakość dźwięku, zero kabli, dostęp do wszystkich źródeł muzyki i stała aktualizacja oprogramowania

W audiofilskiej psychice od zawsze obecny jest komponent neurotyczności. Nie świadczy to bynajmniej o tym, że wszyscy neurotycy są audiofilami ani tym bardziej, że każdy audiofil powinien mieć swojego terapeutę, chociaż bywały okresy, kiedy broniliśmy takiego poglądu, a kilku osobom nawet poleciliśmy dobrego behawiorystę.

Chcielibyśmy powiedzieć, że audio-behawiorystę, ale niestety w psychologii tudzież medycynie nie ma takiej specjalizacji. Najbliższa to muzykoterapia. Niestety, nie nadaje się jako forma interwencji wobec osób, które ze swoich idiosynkrazji czynią regułę w ocenie obiektów o naturze inżynierskiej oraz zjawisk czysto fizycznych.

Jeżeli obecnie uważamy się za dojrzałych audiofilów, to na pewno nie dlatego, że wreszcie stać nas na kwantowe odwracacze fazy i satelitarne ostrzeżenia sejsmograficzne, tylko dlatego, że zrozumieliśmy głęboki sens prawdy, iż w ocenach jest więcej prawdy o oceniającym niż prawdy.

Jaka jest prawda o nas? Lubimy firmę Sennheiser. Lubimy niemiecką inżynierię. Lubimy dobre produkty za umiarkowaną cenę, która ta firma oferuje. Lubimy niemiecką fantazję, która doprowadziła do tego, że za pomocą amerykańskich pieniędzy zdobyliśmy Księżyc (von Braun, Apollo 11, Saturn V, te rzeczy…) Lubimy też słuchawki Orfeusz tejże firmy, dzięki którym byliśmy w studio nagraniowym z Milesem Davisem tak blisko mistrza, aby nie wyczuł, jak bardzo się spociliśmy przy jego geniuszu.

Jest jeszcze jeden powód, o którym napiszemy poniżej kilka słów więcej – topowe bezprzewodowe słuchawki tej firmy udowadniają, że wizja bezprzewodowych streamingowych chipów 5G przyklejonych gdzieś do paznokcia jest wizją, której nie zrealizuje Polska Grupa Zbrojeniowa, lecz koncern taki jak Sennheiser.

Ostatnie Boże Narodzenie było dziwne. List do św. Mikołaja – jasno i krótko, a mimo to – niespodzianka. Zamiast czegoś naprawdę oczekiwanego – Sennheiser Momentum Wireless M3. Nauszne słuchawki z opcją bezprzewodową, z wyglądu luksusowe, systemem redukcji szumów, lecz z audiofilskiego punktu widzenia komercyjne do imentu. Skóra, stal, jeszcze się składają. Sztuczna inteligencja (Alexa), akumulator, panel sterowania… Ok, ale teraz nawet lodówka… Audiofilskie nauszniki jak czarnobylski sarkofag? Jak Notre Dame podczas remontu po pożarze?

Minęło kilka dni. Z grzeczności odpakowaliśmy sprzęt. Konwerter RME (też niemiecka firma), kilka cyfrowych walkmanów Sony, Foobar, komputery, Tidal… Włączyliśmy do naszego ekosystemu słuchawki, o których mieliśmy takie wyobrażenie, że są dobre tylko dla menedżerów latających klasą biznesową w najdroższych liniach lotniczych.

I co? Dzisiaj to nasza ulubiona zabawka. Dwa-trzy lata temu krzyżowalibyśmy ludzi, którzy polecaliby nam tego rodzaju słuchawki – ekskluzyw, Blutooth, ponad tysiąc monet – do audiofilskich odsłuchów. Dzisiaj są naszym podstawowym źródłem muzyki. Można je sparować z walkmanem, Foobarem, komputerem, YouTube, Facebook, Twitter… To jest audiofilski odpowiednik Mercedesa AMG G 63. W najtrudniejszych warunkach zawsze jest pewność, gwarancja, komfort i satysfakcja. Czy ktoś kiedyś napisał, że Sennheiser to Mercedes AMG G 63 w świecie audio? Pewnie tak. A może nie. Na wszelkie wypadek napiszemy – każdy nowy produkt Sennheisera pokazuje, że tak jak nie da się nie czuć satysfakcji z jazdy Mercem, tak nie da się nie czuć przyjemności ze słuchawkami Sennheisera na głowie.

Kiedy pojawił się mniejszy, douszny brat Momentum 3 Wireless, pojawiła się wątpliwość – mniejszy i tak samo dobry? Firma Sennheiser była tak uprzejma i przekazała nam ten model do testów. Testowaliśmy, testowaliśmy i testowaliśmy. Teraz mamy do powiedzenia tyle – to najlepsza rzecz, która pojawiła się od czasu premiery walkmana w 1978 roku. To są słuchawki, które w środku miasta, w szczycie komunikacyjnym, pozwolą wam usłyszeć subtelności muzyki skomponowanej przez spektralistów i postminimalistów. Rap, soul, pop, elektronika? Usłyszycie wszystko. Również to, co pominął realizator dźwięku.

Słuchawki, która za niewielką cenę przenoszą w świat audiofilskich doznać. Wszędzie. Każdego.

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj