Kiedy otwierasz kolejną wielką paczkę zawierającą dziesiątki płyt kupionych w japońskim sklepie dla radykalnych audiofilów lub niemieckim antykwariacie dla zbieraczy płyt szelakowych, prawdopodobnie poziom hormonu szczęścia w twoim organizmie rośnie do wartości charakterystycznej dla osobników poddanych wieloletniej kuracji substancjami psychoaktywnymi.
Stan euforii nie trwa jednak zbyt długo, jeśli nie jesteś singlem – zazwyczaj po chwili od otwarcia przesyłki pojawia się, dymiąc siarką, sycząc i strzelając ślipiami, KOBIETA, która na chwilę przez zamordowaniem cię stwierdza jeszcze: TYM RAZEM PRZEGIĄŁEŚ! DOSYĆ!
Dosyć?! Otóż „dosyć” ma swoją konkretną wartość i czas chyba ją ujawnić, by skończyć wreszcie z terroryzowaniem kolekcjonerów, melomanów i audiofilów, którzy doszli dopiero do 1/10 lub nawet 1/2 wartości liczby „dosyć”. Zanim jednak padnie tu ta szczęśliwa liczba, przypatrzmy się, w jakim obszarze matematycznym się poruszamy.
Amerykanin Paul Mawhinney jest właścicielem największej prywatnej kolekcji płytowej, która składa się z 3 mln pozycji, wartych – jego zdaniem – ok. 50 mln dolarów. Paul nie sprzedał jej jednak nawet za marne 3 mln dolarów – nikt nie chciał tyle mu zapłacić, kiedy z powodów zdrowotnych postanowił wystawić swój zbiór na sprzedaż.
Olbrzymią fonotekę posiada również chiński audiofil Mr. Ji Hui Li, którego licząca ponad 160 000 woluminów kolekcja jeszcze niedawno uchodziła za największą prywatną kolekcję na świecie, dopóki nie ujawnił się Mawhinney.
Aby dać wyobrażenie o ogromie tych dwóch archiwów, warto przypomnieć, że w posiadaniu amerykańskiej Biblioteki Kongresu znajdują się 3 mln nagrań, zaś British Library dysponuje blisko 50 tys. fonogramów. Dla porównania – według najnowszych danych IFPI ponad 400 legalnych internetowych serwisów muzycznych oferuje ponad 12 mln nagrań, co należy rozumieć jako pojedyncze utwory.
Jak wygląda miejsce polskich kolekcji? Pięć lat temu na łamach „Przeglądu” dziennikarz Tomasz Szuram przyznał się do zbiorów liczących kilka tysięcy płyt (starannie wyselekcjonowanych), zaś profesor Ewa Łętowska mówiła o katalogu liczącym 40 tys. wierszy w programie Excel. Czy to oznacza 40 tys. płyt? Możliwe. Kilka lat temu właściciel polskiej wytwórni Acte Prealable wspominał w jednym z wywiadów o 5-tysięcznym archiwum.
Czy któraś z tych liczb jest liczbą „dosyć”? Na pewno w niektórych przypadkach została przekroczona.
Aby ją policzyć, zakładamy, że aktywny audiofil/meloman słucha 2 nowych płyt dziennie przez cały rok. Zakładamy również, że dostaje od Najwyższego 50 lat w dobrym zdrowiu i nienagannym słuchu. Proste mnożenie pozwala obliczyć, ile płyt jest w stanie przesłuchać w ciągu swojego życia niezbyt wyczynowy miłośnik fonografii – 35 tysięcy! Tyle pozycji powinno być w płytotece podręcznej audiofila/melomana, by zaspokoić go po każdym względem (no, prawie).
LICZBA D = 35 000
Dopóki jej nie przekroczysz, możesz śmiało robić kolejne zakupy płytowe. W razie konfliktów domowych na tym tle proszę śmiało powoływać się na te obliczenia. Nikt nie ma prawa podważać twardych danych! Nawet najbliższa osoba!