ZBLIŻENIE: LUXMAN DA-150

ZBLIŻENIE: LUXMAN DA-150
W świecie audio nawet ludzie kompetentni przebierają się w chałaty szamanów, dobrze więc od czasu do czasu spotkać kogoś rzeczowego.

Kilka lat temu przeszliśmy na ciemną stronę mocy – koniec z płytami, słuchamy tylko plików, streaming, winyle tak, ale sprzed 1978 roku i w oryginalnym tłoczeniu, nie ma przebacz i pardonu dla frajerów, którzy uważają, że trzeba puścić najmniej tyle co na Ferrari, by dojechać do klubu, w którym Monk grał 60 lat temu, furda przedwzmacniacze, drogie kable i podstawki do słuchawek.

Z audiofilskiego hardware’u dzisiaj liczą się tylko dwie rzeczy – kolumny i konwerter. Jeżeli ktoś puszcza dym, potem fajerwerki i na koniec robi uwodzicielski striptiz w wężowisku przewodów i cieniu superduper kondycjonerów, wtyczek oraz patyczków do zdrapywania tlenków miedzi z kontaktów, trzymajcie się od niego z daleka. Żeby odfrunąć przy kolejnych „Gwiezdnych wojnach”, nie potrzeba bawełnianych rękawiczek za 1000 dolarów do otwierania pudełka z płytą Blu-ray. Wystarczy przyzwoity odtwarzacz i dobry monitor. Żeby się posikać przy „Parsifalu” Janowskiego, wystarczą średnie Tannoye i przetwornik za góra 10 tys. złotych. Z górką! I stary dobry laptop wart teraz może 200 złotych, a może 50.

Plujcie na tych, którzy będą chcieli was zrujnować dla waszego szczęścia. Dzisiaj szczęście jest tanie, a w każdym razie nie trzeba oddawać córek w jasyr, żeby mieć dukatów na jego zaznanie. Kolumny i konwerter. Wszystko. I muzyka. Tak naprawdę – jedyne, co się tu liczy. Swego czasu odsłuch koncertów fletów CPE Bacha w wykonaniu przewspaniałej orkiestry kierowanej przez wielką Agnieszkę Duczmal na taniej wieży Diory (była taka polska firma) zamienił nas w jakąś neutronową pulsację, która do tej pory ma wpływ na to, jak się postrzega nasze hologramy. Potem wielokrotnie próbowaliśmy powtórzyć tę sztuczkę przy użyciu sprzętu 10, 20, 30, 100, 1000, 70 000 razy droższego.

I co? Nic! Żeby być audiofilem, trzeba mieć dryg do muzyki i płakać przy solówkach wiejskich skrzypków.

Mamy wrażenie, że kolesie z Luxmana tacy właśnie są. Możemy się oczywiście mylić. Cynizm zostawiamy sobie jednak na kolejną rozmowę z jakimś dystrybutorem, który łamaną polszczyzną z centrum Warszawy będzie nam chciał sprzedać chiński chłam w formie rewolucji. Właściwie to nie są rozmowy. Nawet nam się nie chce już im tłumaczyć, że Feliks Nowowiejski to jednak lepsza propozycja dla kogoś wrażliwego niż Pink Floyd.

Kategorie: NOWOŚCI

Skomentuj